Podnoszę
się z kolan i wykonuję całą sekwencję ruchów, spoglądając od czasu do czasu w
kamerę. Bolą mnie wszystkie mięśnie, a szczególnie te w lewej nodze, ale muszę
zatańczyć to do końca. Wiem, że tego pożałuję. Na razie jednak daję z siebie
sto procent.
Drzwi
salki zamknęłam na klucz, muzyka szczelnie wypełnia pomieszczenie, akustyka
jest idealna, każda piosenka wzbudza we mnie inne uczucia, ale żadna nie
pozostawia obojętną. Nie muszę się zmuszać do tańca. Mogłabym tu zostać na
zawsze.
Staram
się nie myśleć o mijającym czasie, ale mam go ciągle z tyłu głowy. Tik-tak.
Plan dnia pęka w szwach a ja wyrywam te cenne momenty, chwile tylko dla siebie,
kiedy tylko to możliwe. Jestem głodna, potwornie. Czasem o tym zapominam, ale
czasem ten głód uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Ale walczę ze sobą, bo mam już
dość kpiących i zniesmaczonych obserwatorów i komentatorów. Czuję, że moje
ciało się zmienia, wraca do normy.
Opuszczam
salę, gdy kończy się ostatnia zaplanowana piosenka. Jest później niż
przypuszczałam, więc przyspieszam kroku. Na korytarzu jest pusto, pewnie
dziewczyny czekają już na sali a siatkarze sobie poszli. Pcham ciężkie, szklane
drzwi i widzę, że dziewczyny powoli się rozciągają.
-
Przepraszam za spóźnienie, obiecuję, że trening skończy się o czasie.
Rzucam
torbę i bluzę w kąt i podchodzę do magnetofonu. I nie wiem, którą płytę miałam
włączyć. Stoję i patrzę na sprzęt jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Boli
mnie głowa i najchętniej bym uciekła.
-
Nina, dobrze się czujesz? - Malwina jak zwykle odzywa się pierwsza. Zawsze
najbardziej jej zależy.
-
Tak, tak.
Słyszę
jej stanowcze kroki i zaraz stoi obok.
-
Nina, mi możesz powiedzieć.
Kręcę
tylko głową i próbuję wrócić myślami do ostatniego treningu, ale wydaje się tak
odległy, jakby nie odbył się trzy dni temu, ale co najmniej trzy lata temu. W
końcu kapituluję.
-
Nie pamiętam co miałyśmy dzisiaj robić, mam dziurę w głowie. Nie wiem co się ze
mną dzieje...
-
Dzisiaj miał być układ do "End of time" Beyonce i powtórka Major
Lazer, "Watch out for this" i "Lean on".
-
Hmm... No dobra.
Włączyłam
piosenkę Beyonce i kazałam dziewczynom zacząć rozgrzewkę, a sama układałam w
głowie choreografię. Jak zwykle, to co miałam w głowie, szybko uwidaczniało się
w moich ruchach. Jednak dziewczyny z przyzwyczajenia kompletnie nie zwracały na
mnie uwagi, czekając na całość.
-
Ej, możecie do mnie dołączyć. Nie pogniewam się.
Niechętnie
zaczęły powtarzać moje ruchy, znowu i znowu, aż zaczęło nam to wychodzić. W
końcu wykonałyśmy całość w miarę sprawnie, więc zrobiłam przerwę. Napiłam się
wody, ale ból głowy nie ustawał. A miałam jeszcze przed sobą trening z
maluchami i nockę w Masquerade.
-
Ma któraś z was tabletkę na ból głowy?
-
O, szefowa zapiła – zażartowała któraś, ale tym razem puściłam to mimo uszu.
Wyjątkowo
poratowała mnie Irenka.
-
Dz-dziękuję – wyjąkałam, a ta machnęła tylko ręką.
-
Nadal jestem winna mydelniczkę.
-
Spoko, i tak była brzydka – zażartowałam i puściłam jej oko.
Wróciłyśmy
do reszty. Włączyłam kolejną piosenkę, tym razem układ był już znany, więc
trzeba go było jedynie powtórzyć. „Wytrzymaj do środy” powtarzałam w głowie jak
mantrę, bo w sobotę mecz był na wyjeździe i nie musiałyśmy nic przygotowywać.
„Wytrzymaj do środy…”.
-
Nina, dobrze się czujesz?
Malwina
mówiła do mnie, ale miałam wrażenie, że jej głos dobiega do mnie z bardzo
daleka. Opadłam na stojące obok krzesło, resztką sił powstrzymując się od
bliskiego kontaktu z podłogą. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
-
To tylko głowa… Usiądę sobie…
-
Nina, zadzwonić po twojego brata? Albo tatę?
-
Nie… Nie, już dobrze. Tylko chwilę odpocznę. Tańczcie, znacie układ.
Kręciło
mi się w głowie od patrzenia na nie, gdy stały obok, a co dopiero, jakby miały
zacząć tańczyć – pomyślałam, starając się trzymać pion. Miałam ochotę
wymiotować, ale wiedziałam, że i tak nie mam czym.
-
Ok, ok. Dobrze wam idzie – powiedziałam, gdy podkład się skończył. Malwina,
musisz robić większy wykrok. Ania, trochę więcej pasji. I przećwicz układ żeby
nie patrzeć cały czas na dziewczyny. Potrenuj z którąś, ok? Druga piosenka.
Kliknęłam
na magnetofonie odpowiedni przycisk, a dziewczyny ruszyły do tańca. Powoli
zaczynałam dochodzić do siebie, jednak nie na tyle by wstać i pokazać co i jak.
-
Malwina, stań na przedzie i pokaż dziewczynom o co chodzi. Tylko z życiem.
Dziewczyna
posłusznie wykonała moje polecenie a ja włączyłam piosenkę od nowa. Dzisiaj
żadna nie komentowała, nie narzekała i nie wtrącała swoich trzech groszy.
-
Ok. A teraz wracamy do pierwszej piosenki. Tym razem Irena na przedzie.
Szum
pomponów był w mojej głowie tak wyraźny, jakby te wszystkie folijki ocierały
się o moje uszy. Zrobiło mi się zimno i poczułam gęsią skórkę na całym ciele.
Chyba się przeziębiłam przez weekend. Już u rodziców było mi wyjątkowo zimno,
ale myślałam, że to z niewyspania.
-
Ok, świetnie. Dzisiaj skończymy wcześniej, chyba, że chcecie same jeszcze
poćwiczyć?
-
Nie, nie szefowo. Nie ma co poprawiać. Lecimy.
I
nim zdążyłam z błyskotliwą ripostą, majaczyły mi już w oddali ich plecy. Tylko
Malwina została. Usiadła obok i prawie szeptem zapytała:
-
Dasz radę z tymi dzieciakami?
-
Muszę.
Wiedziałyśmy,
że jak odwołam teraz zajęcia, matki zjedzą mnie żywcem.
-
Wiesz, mogę zostać i ci pomóc, jeśli chcesz. – Spojrzała na mnie tymi swoimi
wielkimi, niebieskimi oczami, zazwyczaj przykrytymi zbyt długą czarną grzywką.
Teraz już byłam pewna, że to anioł.
-
Pewnie, że chcę. Ale nie masz jakiejś „randewu” z Witkiem?
-
Dzisiaj i tak ma drugą zmianę. – Skrzywiła się, formując usta w podkówkę.
-
Jeny, ratujesz mi życie! – Przytuliłam ją z całej siły. – Ale teraz odpocznij,
bo za jakieś pół godziny zaatakują nas krwiożercze krasnale – dodałam, kładąc
się na podłodze. Lampy raziły mnie w oczy, więc zakryłam twarz dłońmi. Nie
czułam się lepiej, ale przynajmniej opanowałam odruch wymiotny.
-
Nina…
-
Zobaczysz.
Gdyby
nie Malwina, nie dałabym rady. To pewne. Na trening przyszły wybrane
dziewczynki, ale też te, które chciały „tylko potrenować”, żeby dostać się
następnym razem. Czyli po boisku biegało jakieś pięćdziesiąt par małych,
wkurzających stópek. A na trybunach siedziało tyle samo matek. Trudno,
musiałyśmy z Malwiną zająć się wszystkimi.
Wybrałam
jednak wariant ćwiczeń, odsuwając moment nauki choreografii na bliżej
nieokreślony termin. Nie byłam dzisiaj w stanie nic z siebie wykrzesać. Malwina
próbowała uczyć małe choćby elementów choreografii lub pojedynczych figur, ale
też szybko skapitulowała. Starałyśmy się więc sprawiać wrażenie
profesjonalnych, jednocześnie nie ucząc dziewczynek niczego szczególnego.
Matki
wyszły z treningu raczej niezadowolone, ale wiedziałam, że wrócą na kolejny, za
trzy dni. Ja natomiast miałam przed sobą jeszcze podróż do Warszawy. I całą noc
w pracy. Tym razem podróż odbywałam w kompletnej ciszy. Do momentu, gdy
rozdzwonił się mój telefon. Dzwonił jakiś nieznany numer.
-
Nina Piechocka, słucham.
-
Nina, cześć. – Miły męski głos po drugiej stronie słuchawki kompletnie z nikim
mi się nie kojarzył. - To ja, Artur.
Ach,
lekarz. Zaczęło się.
-
O, Artur, cześć – przełączyłam się na słuchawkę bezprzewodową, jednocześnie
lekko zjeżdżając na drugi pas, co szybko zakomunikował mi kierowca obok,
trąbiąc przeciągle.
-
Dzwonię, bo pomyślałem, że… że może masz wolny wieczór… ale chyba gdzieś
jedziesz.
-
Niestety, akurat jadę do Warszawy. Do koleżanki – dodałam prędko, żeby nie
drążył tematu.
-
O… To może jutro?
-
Jutro jest ok.
Wyprzedziłam
buca, który blokował wszystkich nie przekraczając 60km/h i przyspieszyłam, żeby
nie widzieć jego długich.
-
Y… to może ósma? – spytał, po chwili zastanowienia.
-
Może być – odpowiedziałam, nie myśląc zbyt wiele. Dopiero później dotarło do
mnie, że to dosyć późno jak na Bełchatów.
-
Masz jakąś ulubioną restaurację?
-
E… nie. Zaskocz mnie. – Wykonałam kolejny manewr wyprzedzania, modląc się, by
nie było w pobliżu tajniaków.
-
Ok. To o ósmej, pod twoim blokiem?
-
Ok. – Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. - Ale czekaj, wiesz
gdzie mieszkam?
-
Twoja mama mi powiedziała – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista
rzecz na świecie. Chyba tylko ja w tym momencie uważałam, że ktoś tutaj przejawia
skłonności desperacko-maniakalne. A dokładniej moja matka.
Szlag.
-
Hmm… no dobrze. Muszę kończyć. Jutro o ósmej. Pa.
Rozłączyłam
się, nim zdążył odpowiedzieć.
Z
Warszawy wróciłam już autobusem. Nie byłam w stanie prowadzić a nie chciałam
zasnąć za kierownicą. Auto szef pozwolił mi zostawić na firmowym parkingu. W
Bełchatowie mogłam się bez niego obejść.
Całe
miasto pokrył tej nocy śnieg, więc krajobraz był zdecydowanie milszy dla oka,
jednak chodniki bardziej niebezpieczne. Cudem nie połamałam nóg na pierwszym
tej zimy lodzie, dziarsko maszerując w swoich ulubionych adidasach. Doczłapałam
się na dworzec, nim ludzie zaczęli wychodzić ze swoich mieszkań, a niemal trzy
godziny później powitał mnie równie zaśnieżony Bełchatów.
Dawno
nic mnie tak nie ucieszyło, jak ciepło bijące z wnętrza mojego mieszkania i
zapach róż od lekarza, które wyjątkowo jeszcze nie zwiędły. Szybko dogrzałam
się gorącą kąpielą i wskoczyłam pod kołdrę, ciesząc się kilkoma godzinami na
sen.
Zignorowałam
listonosza, który po chwili poddał się i wrzucił listy do skrzynki, a potem
sąsiada, który zawsze o tej porze chodził od drzwi do drzwi, chcąc zaczepić
kogoś na dłuższą pogawędkę. Gdyby nie jego podeszły wiek, pewnie ktoś by zrobił
z nim porządek.
Leżałam
i gapiłam się w sufit. Jak na złość nie mogłam zasnąć. Adam wrócił do Polski,
żeby znowu brylować w programach śniadaniowych. Lekarz znał mój adres. Ojciec
chciał, żebym pracowała w soboty, co odbierało mi dwa dni pracy w Masquerade. A
Stany nie wydawały się nawet o centymetr bliższe. Jedyna nadzieja w kanale na
youtube’ie, który miałam założyć w najbliższym czasie. Internetowe portfolio
było moim celem na ten rok, a do sylwestra nie było już tak wiele czasu.
Nina, zamknij oczy i śpij.
Nic
z tego. Włączyłam magnetofon i wrzuciłam do niego płytę z ulubioną składanką do
spania. Następnie, gdy to nie wydawało się pomagać, poszłam do kuchni po mleko
z miodem. Zasnęłam pół godziny przed budzikiem.
Gdy
zabrzmiał któryś z kolei dzwonek, kompletnie niewyspana, z bolącą głową,
nałożyłam na siebie pierwsze lepsze czyste ciuchy i spakowałam torbę
treningową. Nagrania z ostatnich treningów dla znajomego informatyka vel
grafika vel znawcy od wszystkiego, strój na trening z dziewczynami, papiery dla
Damiana i w pośpiechu o mało co nie spakowałam sukienki na randkę z lekarzem.
Klasyczny
facepalm nieco mnie otrzeźwił. Porwałam z lodówki sok i ubrana jak członek
wyprawy na Syberię wybiegłam z mieszkania.
Mimo
wszystko, czułam się dużo lepiej niż poprzedniego dnia i humor też miałam
lepszy, dopóki nie przypomniało mi się, że auto zostało w Warszawie i wszędzie
muszę dostać się pieszo lub komunikacją miejską.
-
Przepraszam za spóźnienie! – rzuciłam zdyszana wbiegając na salę, gdzie, o
dziwo, nadal brylowali siatkarze a nie moje dziewczyny. Rzuciłam okiem na
zegarek. Wszystko się zgadzało.
-
Hej, hej! Nie powinniście już skończyć?
Siatkarze
nawet się mną nie przejęli. Jedynie trener uznał, że może mi łaskawie udzielić
odpowiedzi.
-
Nina, twoje niewolnice są w małej salce.
-
Ale… co? Jak to? Nie pomieścimy się… – Zaczęłam panikować.
-
Przez akcję z fundacją musieliśmy zacząć godzinę później.
-
No nie. I nikt nie mógł mi dać znać wczoraj? Serio?!
Trener
tylko wzruszył ramionami i zrobił minę w stylu „nie wiem, ja tu tylko
sprzątam”, po czym wrócił do swoich podopiecznych, a ja skierowałam się do
małej salki. Jak podejrzewałam, nawet nie ruszając się za bardzo, dziewczyny
wypełniały prawie całą jej przestrzeń.
-
Cześć, przepraszam za spóźnienie, szłam tutaj pieszo, wiem, to niedaleko, wiem…
Co robimy? – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu, ściągając kurtkę w
przedsionku, bo w środku mogłabym już kogoś obić.
-
Miałyśmy właśnie zadać to pytanie – odpowiedziała kąśliwie Irenka, obijając się
o ścianę przy wymachiwaniu rękami. – Auć. Co to za miejsce? Schowek na miotły?
-
Sala nagrań. Długa historia.
-
Tutaj nie da się ćwiczyć. To co? Czekamy aż siatkarze skończą? – dołączyła się
do rozmowy Malwina. Jak zwykle najbardziej praktyczna i rozsądna.
-
Wolałabym nie, ale chyba nie ma innego wyjścia… Chwila.
Pomyślałam
o Damianie, z którym miałam się spotkać za półtora godziny. Następnie o innych
możliwych miejscach. Wprawdzie był skrawek miejsca na hali, ale non stop
obrywałybyśmy piłkami. Tego mogłam być pewna.
Trudno,
odwołam Damiana – pomyślałam, wykręcając jego numer i wychodząc na korytarz.
Odebrał chyba po dziesiątym sygnale.
-
Hej, Damian, możesz rozmawiać?
-
Y… Mogę. Co tam?
-
Zajęli mi salę i muszę czekać aż siatkarze skończą się wygłupiać. Moglibyśmy
trochę przesunąć nasz trening? Albo całkiem go przełożyć?
-
W sumie to chciałem z tobą porozmawiać… - zaczął jakoś niepewnie. Może Alicja
znowu go przetrzymuje. Zawsze miała problem z „rozstaniem się” z nim, gdy
mieliśmy się spotkać.
-
O przesunięciu? Idealnie się składa. To jak zrobimy? Pół godziny później czy
jutro.
-
Będę pół godziny później – odpowiedział nadal w nienajlepszym nastroju. Dziwne.
Zazwyczaj bardziej entuzjastycznie podchodził do naszych prób. Pewnie znowu
dała mu w kość przez te jego zakochane gimby.
Wróciłam
do dziewczyn i postanowiłyśmy poczekać na nasz trening, oglądając zmagania chłopaków.
Oczywiście od razu mocniej prężyli muskuły, leciał gwóźdź za gwoździem i każdy
chciał serwować jak Mariusz Wlazły. Było nawet śmiesznie, gdy dziewczyny - bez
mojej zachęty! - zaczęły dogadywać chłopakom.
-
Dawaj Szymon, dowal im!
-
Maaaariusz, Maaariusz!
-
Sędziaaaaa kaaalooosz.
Sędzią
był nasz drużynowy statystyk. Na tyle młody, by przez te krzyki spąsowieć i
zacząć się mylić jeszcze bardziej. Aż smutno było wstawać z tych krzesełek i
zacząć robić swoje, gdy siatkarze wyjątkowo szybko opuścili boisko.
Przećwiczyłyśmy
stare układy i standardowo, dodałam jeden nowy. Atmosfera była świetna jak
nigdy. Nim się obejrzałam, Damian stał już za moimi plecami i zakładał mi ręce
na oczy.
-
Antonio Eduardo Jose Morales Sanchez de la Rosa? – zażartowałam, a ten tylko
pokręcił głową z politowaniem i oparł się na moich barkach. Jak zwykle wbił
mnie tym w podłogę. Bicepsy to on miał nie od parady i uwielbiał się nimi
chwalić.
-
Nina, spóźniasz się właśnie na trening.
-
To już?!
Spojrzałam
na zegarek i, rzeczywiście, było już pięć minut po szóstej.
-
Przepraaaaszam. Dziewczyny! Kończymy! Dzięki i do zobaczenia jutro.
Tancerki
szybko uciekły do szatni, a my z Damianem zostaliśmy na płycie boiska sami.
Włożył do magnetofonu płytę z ostatnimi trenowanymi piosenkami.
-
Zatańczymy?
Skłonił
się nisko jak dziewiętnastowieczny dżentelmen, któremu brakuje tylko fraku, i
gdy podałam mu rękę, od razu porwał mnie do tańca. Nie był to jednak nasz
układ, a walc.
-
O milordzie, czyżbyśmy przerzucili się na klasykę? – zażartowałam, puszczając
do niego oko.
-
Tylko dzisiaj. Nie można zmarnować takiego wielkiego parkietu – odpowiedział,
uśmiechając się lekko i nadal nie wychodząc z roli poważnego dżentelmena.
Przetańczyliśmy
tak całą piosenkę. Damian bezbłędnie prowadził. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego
nie poświęcił się tańcu w stu procetnach.
-
Musimy porozmawiać… - zaczął niepewnie, gdy piosenka dobiegła końca, a zaraz
miała zacząć się kolejna.
-
No to rozmawiajmy – odpowiedziałam, starając się zachować maksymalny spokój i
pewność siebie. Nie lubiłam tego zwrotu.
-
Mówię poważnie.
-
Dobrze, poczekaj.
Puściłam
go i podeszłam do magnetofonu, by wyłączyć muzykę. Stanęłam przed nim z
założonymi rękami.
-
O co chodzi?
-
Nie mogę już dłużej z tobą tańczyć – rzucił na jednym wydechu, a we mnie jakby
coś tąpnęło.
-
Co?! Damian, powiedz, że żartujesz…
I
cała moja pewność siebie poszła w cholerę.
-
Alicja…
Nienawidziłam
tego imienia. Zawsze je wymawiał jako wymówkę - i tym razem nie miało być
inaczej. Zagotowało się we mnie, więc natychmiast mu przerwałam.
-
Boże, serio?! – wybuchłam, odwracając się na pięcie. Musiałam się od niego
odsunąć, bo pięści same się zaciskały. - Alicja każe więc ty to robisz? Przekreślasz
prawie rok naszej pracy? Teraz?!
-
To nie tak – próbował się bronić, ale nie był zbyt przekonujący. - Sam uznałem…
-
No? No proszę, mów!
-
Uznałem, że nie powinniśmy już razem tańczyć.
Jak
zwykle w takich chwilach, stał bez ruchu, spokojny i niewzruszony. Jak
pieprzony głaz. Może lekko drgnęła mu powieka, może jakaś niespokojna nuta
pojawiła się w jego głosie, ale nic więcej. Pewnie ćwiczył tę mowę przed
lustrem wiele razy.
-
Ale dlaczego?! – Przystanęłam i spojrzałam mu prosto w oczy. - Podaj mi jeden racjonalny
powód. Jeden powód, dla którego mamy zaczynać wszystko od nowa.
-
Będziemy mieli dziecko z Alicją.
Kolejne
tąpniecie. Mimo iż tak naprawdę nie byłam zakochana w Damianie, czułam się z tą
informacją nieco nieswojo. Wiedziałam, że pasowaliśmy do siebie jak kwiatek do
kożucha, a i tak zrobiło mi się przykro. Czy to dlatego, że wszyscy wkoło się
zaręczali, pobierali, doczekiwali upragnionych pociech i generalnie odnajdywali
tę właściwą drogę, a ja stałam tutaj sama, bez osiągnięć, kariery, nie mówiąc
już o drugiej połówce?
Miałam
wrażenie, że wszyscy wokół są szczęśliwi. Oprócz mnie. Starałam się jednak tego
po sobie nie okazywać.
-
Super. Gratulacje. I…?
-
Alicja wie, że kiedyś byliśmy razem…
-
W liceum! Dawno i nieprawda. A teraz tańczymy od roku i NIC się nie wydarzyło.
-
Ale wiesz jak to bywa z tancerzami. – Posłał mi wymowne spojrzenie. Nie
przekonywało mnie to jednak ani trochę. Żaden powód nie byłby w stanie mnie
przekonać.
-
Dlatego tańczę z tobą – rzuciłam przez zęby. - Bo jestem pewna, że nie jesteś
mną zainteresowany.
-
N-no.. tak. Ale…
Damianowi
zabrakło słów, a te które wypowiedział nie były do końca szczere. Wiedziałam,
co miał na myśli, bo mnie też przecież pociągał fizycznie. Specyfika tego
zawodu. Lubiłam go, nawet bardzo. Byłam wpatrzona w niego jak w obrazek. Ale
zdecydowanie nie w TYM sensie.
-
Damian, bez ciebie zrobię dwa kroki w tył. – Głos mi się załamał. – Nie mam
siły na szukanie i uczenie nowego partnera. Powiedz Alicji, że może być na
każdym treningu…
-
Nie, to już postanowione. Przepraszam.
I
zostawił mnie samą, w tej wielkiej, pustej hali. Marzenie o karierze stawało
się coraz mniej realne do spełnienia, a Stany oddalały się ode mnie
proporcjonalnie do kolejnych kroków Damiana. Gdy pomyślałam o nowym partnerze
przebiegły po moim ciele dreszcze. Chyba nadszedł najwyższy czas, by opuścić
Bełchatów.
Nie
miałam najlepszego humoru, gdy zadzwonił Artur. Najchętniej bym nie odbierała,
jednak wolałam pokazać na randce, że nie nadaję się na partnerkę, niż stroić
fochy wcześniej bo oczami wyobraźni widziałam już rodziców wymachujących rękami
i wyrażających swoje zdanie w stylu mamma e papà. Niby nie mieliśmy włoskich
korzeni, ale każda kłótnia wyglądała jak z włoskiego filmu.
-
Nina, jak mogłaś być taka niewdzięczna wobec pana Artura? To taki miły
człowiek. Wykształcony, inteligentny, o nienagannej opinii. Coś ty sobie
myślała? – słyszałam głos matki w mojej głowie.
Ubrałam
całkiem przyzwoite ubrania – kremową bluzkę na guziki i ze stójką a do tego
rozkloszowaną spódnicę w kolorze navy blue, sięgającą za kolano. Wbrew pozorom
miałam takich eleganckich ciuchów bardzo dużo, oczywiście dzięki mamie. Uczesałam
się gładko, w stylu baletnicy. Do tego makijaż w stylu „no make up” i byłam
gotowa.
Artur
był już przed blokiem, wystrojony w elegancki płaszcz i błyszczące lakierki,
opierał się o maskę swojego samochodu. Przy okazji tarasując drogę ewentualnym
przejezdnym. Zastanawiałam się, czy w Bełchatowie jest odpowiednio eleganckie
miejsce dla nas – bo oboje zdecydowanie przesadziliśmy w tej kwestii.
Na
powitanie pocałował mnie w policzek i pochwalił mój wygląd. Wzorowo. Następnie
wziął mnie pod rękę jak prawdziwy dżentelmen i pomógł wsiąść do swojego
pięknego, czarnego mercedesa. Jak zwykle w takich chwilach, wyskoczyłam z głupim
żartem:
-
Mam nadzieję, że to nie będzie przejażdżka, po której wrócę lżejsza o jedną
nerkę.
Lekarzowi
chwilę zajęło domyślenie się, że to był tylko i wyłącznie żart. Zdążył otworzyć
przede mną drzwi i pomóc wsiąść.
-
Jestem onkologiem, nie nefrologiem – odrzekł obruszony. Dopiero po chwili,
dodał: - Zresztą nie wiedziałbym, komu i za ile ją sprzedać.
-
Od razu czuję się bezpieczna – odpowiedziałam z uśmiechem, notując w myślach,
że muszę powstrzymać się od głupich żartów. – To gdzie mnie zabierasz?
-
Słyszałem o nowej knajpie, niedaleko stąd. Kolega mówił, że podają całkiem
przyzwoite sushi.
-
O… - Pomyślałam o tych wielkich kulkach ryżu, które trzeba włożyć do ust w
całości. Już widziałam te policzki jak u chomika i wychodzące na wierzch oczy.
-
Lubisz sushi? – spytał, widząc moją nietęgą minę.
-
Jadłam raz w życiu. Ale było w porządku – skłamałam. Chyba tylko jeden rodzaj
mi pasował. Nie byłam szczególnym fanem kuchni chińskiej.
-
Jeśli chcesz, możemy pojechać gdzieś indziej? – zapytał, wyraźnie zmartwiony.
-
Nie, nie. Sushi jest ok.
Zajechaliśmy
pod niezbyt okazałą knajpkę, niewiele większą od mojego mieszkania. Artur cały
czas prezentował nienaganne maniery. Otwierał mi drzwi, przepuszczał przodem,
pytał czy niczego mi nie brakuje i czy mi się podoba. Nie były to moje klimaty,
czerwone ściany, złote wykończenie, duuużo bambusa, ale chwaliłam ile wlezie.
Zmieniliśmy
temat, gdy kelner, chłopak najwyżej po liceum, brunet, chudy jak szczypiorek,
wystrojony w coś a’la strój chiński, położył na stole dużą tacę z różnymi
rodzajami sushi.
-
Wyglądają świetnie – pochwalił Artur, rozkładając na kolanach serwetę.
Powtórzyłam ten ruch i mu przytaknęłam.
-
Ale nic nie wygląda tak pięknie jak ty dzisiaj – zaczął, gdy zdążyłam już
włożyć jeden kawałek do ust. Próbując go szybko przełknąć, o mało się nie
udławiłam. W oczach pojawiły się łzy i podejrzewałam, że moja twarz jest
bardziej czerwona niż te ściany wokół. – Nie mogę się napatrzeć. Gdy twoja mama
mówiła, że ma śliczną córkę na wydaniu, nie podejrzewałem, że będziesz aż taka
piękna…
O
Panie. Nie cierpiałam komplementów dotyczących mojego wyglądu, a już
szczególnie takich. A on dopiero się rozkręcał.
-
E…dziękuję. Ale bez przesady.
-
Faceci pewnie mówią ci to cały czas.
-
Nie, raczej proszą, żebym już zeszła im z oczu – zażartowałam. – Mówię
oczywiście o siatkarzach.
-
Naprawdę? – Był autentycznie zaciekawiony. – A inni mężczyźni?
Klepią
mnie po tyłku albo łapią za cycki, gdy przechodzę.
-
Nie wiem, rzadko kiedy wychodzę gdzieś po pracy.
-
Muszę to zmienić – odpowiedział miękko, patrząc mi w oczy.
Niestety,
w tym momencie jedyne co ja chciałam zmienić to miejsce zamieszkania. Jak
wrócę, pogadam z matką – obiecałam sobie, ale szybko się zreflektowałam. Dam
jej spać. Zrobię jej kazanie przy najbliższej okazji. Coraz bardziej drażnił
mnie ten gość.
-
Pyszne sushi. Spróbuj tych małych, o tu. – Wskazałam patyczkiem na próbowany
przed chwilą kawałek. Artur z trudem oderwał ode mnie wzrok i wrócił do
rzeczywistości.
Przez
chwilę próbowaliśmy kolejnych, wymieniając się jedynie krótkimi uwagami. Gdy
znowu zaczęło mu się zbierać na amory, szybko zmieniłam temat.
-
Opowiedz mi o swojej pracy.
Rozsiadłam
się wygodnie na krześle, w pozie, w której żadna kobieta nie wygląda dobrze.
Wypięty brzuch, założone na nim ręce. Podwójny podbródek. Barman polerujący
naprzeciwko mnie szkło uśmiechnął się pod nosem. Wymieniłam z nim
porozumiewawcze spojrzenia.
-
Co nieco pewnie wiesz, przychodziłaś do mamy... A wolałbym porozmawiać o czymś przyjemniejszym
i ciekawszym…
-
Ale to mnie ciekawi. Miałeś jakieś wyjątkowo trudne operacje?
Błyszczące,
szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone usta sprawiły, że z zapałem zaczął
opowiadać o swojej pracy. Gdyby przez cały wieczór się tak zachowywał, nie
skreśliłabym go. Medycyna, jako pomaganie ludziom, nie była jego powołaniem,
ale sama onkologia interesowała go, i to bardzo. To, jak mówił o ciekawych
przypadkach, o dostępnych metodach leczenia, o operacjach, zdecydowanie do mnie
przemawiało. Tak samo świeciły mi się oczy, gdy śledziłam najnowsze trendy w
tańcu i choreografie uwielbianych tancerzy.
Niestety, gdy rozkręciliśmy się na dobre, inni goście zdążyli wyjść a
obsługa rzucała nam zabójcze spojrzenia. Coś w stylu: „miło było, ale idźcie
już w cholerę”.
Na
zewnątrz było jakieś pięćdziesiąt stopni poniżej zera. Otuliłam się szczelnie
płaszczem i szalem, i pozwoliłam, by Artur wziął mnie pod rękę.
-
Spacer to nie byłby chyba dobry pomysł…? - zaczął niepewnie.
-
Nie wiem, czy wytrzymałabym dziesięć minut w tej temperaturze – odpowiedziałam,
szczękając zębami. Z ulgą wsiadłam do jego samochodu.
Szybko
i bez słowa przemknęliśmy przez miasto i nim się obejrzałam, byliśmy już pod
moim blokiem. Artur zgasił auto i odwrócił się do mnie.
-
Wiesz, głupio mi teraz, że tak szybko się to spotkanie skończyło… Może skoczę
do sklepu po wino i usiądziemy sobie u ciebie, albo u mnie…
-
Pewnie musisz być jutro rano w pracy…
-
Nie, mam drugą zmianę. A po tym sushi mnie suszy – zażartował. Czasami bywał
uroczy. A ja nie umiałam odmawiać, wtedy kiedy trzeba.
-
Mam chyba jedną butelkę na wszelki wypadek – wymamrotałam pod nosem i
otworzyłam drzwi, by ostudzić trochę atmosferę. I uciec od jego maślanego
wzroku. W międzyczasie wpadłam na genialny pomysł. Kiedy już znaleźliśmy się w
moim mieszkaniu, a on coraz częściej mnie komplementował, ślinił się, jego ręce
wędrowały w stronę moich, zaczęło się gadanie o związkach, kobietach i tym
podobnych, wypaliłam:
-
Wiesz, miałam kilku chłopaków, ale nigdy na poważnie. Jestem beznadziejną
romantyczką. Naprawdę! Czekam na tego jedynego, na białym koniu. Może to
głupie…? – zatrzepotałam rzęsami i spojrzałam mu głęboko w oczy.
-
Nie, nie. Przeciwnie. – Odpowiedział szybko i z ogromnym entuzjazmem. - Też
chciałbym trafić w końcu na dziewczynę godną zaufania.
-
No właśnie. – Uśmiechnęłam się tak szeroko jak na reklamie pasty do zębów. – I uznałam,
że zrobię to tylko z tym jedynym.
-
Yhym… - zamruczał, kiwając głową.
-
Po ślubie.
Widziałam,
jak panika pojawia się i szybka znika z jego twarzy. Nie był pokerzystą.
-
Myślałam nawet o białym małżeństwie, ale kocham dzieci i chciałabym mieć co
najmniej trójkę. A jeżeli byłoby ich więcej… Mogłabym poświęcić dla nich
karierę. Czasami, gdy oglądam programy o dzieciach z domów dziecka, albo
chorych i pozostawionych przez rodziców… Serce mi pęka. – Niemal czułam już łzy
w oczach. Gdybym rozkręciła się bardziej, mogłabym zasmarkać mu koszulę. – A
ty? Chciałbyś mieć dzieci?
-
Och… Tak, oczywiście. – Kiwał głową w górę i w dół jak nakręcony. – Dużo.
-
Ach, gdyby moja matka to usłyszała… Pewnie rzuciłaby ojca dla ciebie – zachichotałam,
ocierając policzek z nieistniejących łez.
-
Więc lepiej jej tego nie mów – puścił do mnie oko, ale przez zdenerwowanie
wyglądało to bardziej jak tik nerwowy. – Wiesz, będę się zbierał. Jutro rano
masz trening, wyśpij się porządnie.
Lekarz
dość energicznie podniósł się z kanapy i otrzepał z niewidzialnego kurzu.
Zapiął guzik od marynarki, po czym ruszył do przedpokoju.
-
Dobrze. Artur? – przywdziałam na twarz najmilszy uśmiech.
-
Hmm?
-
Dziękuję za udany wieczór. Mam nadzieję, że cię nie zanudziłam tymi pytaniami o
pracę i w ogóle… - zaczęłam nieporadnie, wstając z kanapy.
-
Nie, oczywiście.
Podeszłam
bliżej, by się z nim pożegnać i zamknąć za nim drzwi.
-
Może jeszcze kiedyś to powtórzymy? – spytałam, teatralnie trzepocząc rzęsami.
Twarz lekarza wykrzywił dziwny grymas, coś pomiędzy paniką a uśmiechem
sprzedawanym pacjentom na dyżurze. Szybko się pożegnał, muskając mój policzek
jedynie w powietrzu, i już go nie było.
Wraz
z dźwiękiem zamykanych za nim drzwi pojawiła się w mojej głowie nadzieja, że
może to koniec krótkich i beznadziejnych związków, że Artur to już historia, że
Damian nie jest niezastąpiony i na jego miejsce znajdę kogoś sto razy lepszego,
że Andrzej ułoży sobie życie z Irenką i wyprowadzi się z tego bloku. Albo
lepiej, to ja wyprowadzę się z Bełchatowa i w końcu zacznę spełniać swoje
marzenia.
Spojrzałam
na swoje odbicie w lustrze.
Zanim
zacznę spełniać marzenia muszę w końcu się wyspać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz