czwartek, 6 kwietnia 2017

7. Serce, o które rozbił się Titanic

Adam był istnym bogiem. Trudno uwierzyć, że tancerz baletu posiadał taką charyzmę, urok, że był takim uwodzicielem na salonach i zwierzęciem w sypialni. W porównaniu do większości kolegów po fachu, zawsze na scenie wyglądał jak stuprocentowy facet. Tańczył z ogromną siłą, precyzją, ale kiedy trzeba - również delikatnością. Nikt nie był w tym kraju tak dobry technicznie jak on. Jakby urodził się do baletu. Choć pewnie poradziłby sobie ze wszystkim.
– Wiesz – zagadnął, gdy leżeliśmy na kanapie w moim mieszkaniu, w splątanej pościeli, zmęczeni po wszystkim. – Gdybyś była tak dobra na scenie jak tutaj...
– Adam, skończ – przerwałam mu, nim dokończył swoją genialną myśl, kładąc się na plecach obok niego.
– Ale czemu?
– To dla mnie żaden komplement. – Zakryłam się dostępnym skrawkiem kołdry.
– Mam inne zdanie na ten temat – wymruczał mi wprost do ucha i przysunął się bliżej. Oparł się na łokciu i spojrzał mi prosto w oczy. Znałam to spojrzenie aż za dobrze. Wiedziałam, że nie dam rady długo się opierać.
– Bo jesteś facetem.
– Nie ulega wątpliwości – odpowiedział, wodząc dłonią od mojego ramienia, poprzez piersi aż do pępka. – A ty jesteś prawdziwą kobietą. Uwielbiam twoje piersi – dodał, masując je. – Wiesz... Dobrze, że nie jesteś baletnicą, bo gdybyś schudła, one też by znikły. Moje piękne...
– Sugerujesz, że jestem gruba?
– Może nie gruba, ale masz z czego schudnąć – zażartował, łapiąc mnie za biodro.
– Świnia.
Odepchnęłam go, wstając z łóżka. Zarzuciłam na siebie satynowy, burgundowy szlafrok i jak gdyby nigdy nic zabrałam się za przygotowywanie kawy dla siebie. Gdy zauważył tylko jeden kubek wstał i złapał mnie od tyłu za biodra.
– A dla mnie nie będzie? – wymruczał mi wprost do ucha, jednocześnie majstrując przy pasku od szlafroka.
– Nie zasłużyłeś. Puść mnie.
– Chyba się nie gniewasz o taką głupotę.
– Jasne, że nie.
Odwróciłam się do niego twarzą w twarz i odepchnęłam go na bezpieczną odległość.
– Ale chyba będziesz musiał wypić kawę we własnym mieszkaniu – dodałam, wciąż trzymając go na dystans.
– Nina... Nie drażnij się ze mną.
Zagwizdał czajnik, więc wróciłam do przygotowywania napoju.
– Na pewno czeka na ciebie w domu jakaś chuda jak patyk baletnica – zaczęłam, zalewając wrzątkiem kawę. – Nikt cię tu na siłę nie trzyma.
– Możesz zająć jej miejsce, wystarczy, że się weźmiesz za siebie, trochę poćwiczysz i przestaniesz jeść śmieci. – Wskazał na wnętrze mojej lodówki, z której akurat wyjmowałam mleko. – Masz fajne cycki, ale ten brzuch jest mało apetyczny.
– Mało apetyczny jest twój mały, obwisły fiutek. A tak przy okazji, to udawałam ten orgazm. – Skrzyżowałam ręce na piersiach i dałam mu do zrozumienia, że powinien już się zbierać.
– Dziwki tak mają. Ale nie lubię zostawiać niezadowolonych kobiet. To by o mnie źle świadczyło... – mówił spokojnym głosem, ale jego oczy zdradzały wściekłość.
Porwał mnie w ramiona, a następnie pchnął z całej siły na kanapę i nim zdążyłam zaprotestować, zamknął mi usta pożądliwym, natarczywym wręcz pocałunkiem, odbierającym dech w piersiach. Nie było to jednak przyjemne.
– Adam! – wyrwało mi się, gdy udało mi się odsunąć twarz. – Adam, zostaw mnie.
– Przecież tego chciałaś.
Jedną ręką przytrzymywał mi ręce nad głową, gdy drugą rozsunął poły szlafroka i po chwili już napierał na mnie całym ciałem, ujeżdżając mnie jak pieprzonego byka na rodeo. Bolało mnie całe ciało, a każda próba zrzucenia go kończyła się jeszcze mocniejszą reakcją z jego strony. Ból był fizyczny, namacalny, ale bolało mnie też w środku. Mogłam wylać na niego wrzątek albo przynajmniej dać mu w twarz, jednak jak zwykle w takich chwilach zabrakło mi odwagi.
Nie krzyczałam, byłam na to zbyt dumna. Wiedziałam, że nikt mi nie pomoże a jedynie stanę się powodem plotek w całym bloku. Wolałam cierpieć po cichu, zagryzając wargi i chowając dumę bardzo głęboko. Nie dałam rady go odepchnąć, czekałam więc aż skończy.
Wbrew jego oczekiwaniom, nie jęczałam z zachwytu.
– Nie udawaj, że ci się nie podoba – wysyczał, pomiędzy kolejnymi pchnięciami.
Dopiero, gdy doszedł i opadł zmęczony na łóżko obok mnie, westchnęłam cicho. Ale z bólu. Próbując powstrzymać łzy.
Złapał mnie z całej siły za pierś i znowu przyssał się do moich ust, ale tego było już za wiele. Nie wytrzymałam. Odepchnęłam go z całej siły, na jaką potrafiłam się w tej chwili zdobyć i uderzyłam w twarz.
– Wynoś się! – syknęłam, wstając z kanapy i zakrywając się szlafrokiem.
– Jeszcze nie skończyłem – odpowiedział stanowczo, a po moim ciele przebiegły ciarki. Wiedziałam, że nie żartuje.
– Ale ja już tak. Wynoś się, bo zadzwonię po policję. – Sięgnęłam po leżący na stoliku telefon i szybko go odblokowałam, choć ręce trzęsły mi się niemiłosiernie.
– Zrób to, a zniszczę ci życie. – Coraz bardziej spokojny i pewny siebie mierzył mnie wzrokiem, kompletnie nie reagując na moje groźby. Nie rozumiałam, dlaczego.
– Chyba ja tobie – odpowiedziałam, ale mniej pewnie niż wcześniej. Czy on wiedział...?
– Myślisz, że ktoś ci uwierzy, dziwko? – Spokojnie sięgnął po spodnie i ubrał je niespiesznie. – Dobrze wiem, skąd wracałaś, gdy cię spotkałem. Widziałem cię w klubie – dodał, cały czas patrząc mi w oczy i sprawdzając moją reakcję. Był bardziej niż zadowolony. – Ciekawe, co powie twój ojciec na to, że jesteś striptizerką... Huhu. Chciałbym zobaczyć jego minę.
Poczułam jak uginają się pode mną kolana, ale starałam się zachować względny spokój. Poprawiłam szlafrok i wykonałam krok w jego stronę.
– Wynoś się! – Bardziej jęknęłam niż krzyknęłam. Adam uśmiechał się od ucha do ucha, pewny swego jak nigdy.
– Kup sobie większy szlafrok – odpowiedział, głupkowato się uśmiechając. Starannie zapiął guziki koszuli i poprawił kołnierzyk, po czym dodał, zniesmaczony: – Straciłem ochotę na cokolwiek.
Wychodząc trzasnął drzwiami, a ja wybuchłam nieopanowanym płaczem. Jeszcze nigdy, tak bardzo jak w tym momencie, siebie nie nienawidziłam.

***

Z głośników wydobywa się przyspieszający bicie serca rytm Starboy. Daję z siebie wszystko i nie przejmuję się tym, że tańczę w klubie ze striptizem. Robię to tak, jak robiłabym to na ogromnej scenie, na koncercie The Weeknd. Wyobrażam sobie, że właśnie tam jestem. Od butów na bardzo wysokich koturnach bolą mnie stopy, ale nie zwalniam. Uwielbiam tę piosenkę.
Szef jednak pała do niej mniejszym entuzjazmem i po pracy prosi mnie o zmianę repertuaru w najbliższym czasie na coś delikatniejszego, kobiecego, zmysłowego. Tłumaczę mu, że chcę podgrzać atmosferę przed występami rozbierających się dziewczyn, ale nie jest przekonany. Kiwam głową zrezygnowana i obiecuję poprawę. Następnie zaś wskakuję do samochodu i pędzę w stronę Bełchatowa. Te kilka godzin przed obiadem z rodziną muszę wykorzystać na sen.
Parkuję pod blokiem i na chwiejących się ze zmęczenia nogach docieram do mieszkania, nie mijając po drodze nikogo. Otwieram drzwi i wita mnie od razu moja wygodna, szara kanapa, stojąca na środku pokoju, na wprost wejścia. Za nią zaciągnięte na całe okno kremowe zasłony. W pokoju jest ciemno i przytulnie. Do pełni szczęścia brakuje mi już tylko poduszki przy twarzy...
Puk, puk.
Wiele słów ciśnie mi się na usta, ale żadne nie przystoi damie. Niechętnie podchodzę do drzwi i zaglądam przez wizjer. Po drugiej stronie stoi Kacper.
– Nina, wiem, że tam jesteś. Przyszedłem przeprosić.
Otwieram mu, gdy podnosi na wysokość wizjera moje ulubione czekoladki.
– Wchodź, bracie marnotrawny.
Mój młodszy braciszek wchodzi z pochyloną głową i czekoladkami przed sobą. Odbieram mu pudełko i wskazuję gestem kanapę, na której planowałam właśnie się położyć. Już za nią tęsknię. Siadam po turecku na fotelu obok i walczę ze sobą, żeby nie otwierać pudełka. Jestem potwornie głodna i nie mam ochoty na poważne rozmowy.
Kacper siada i rozgląda się po mieszkaniu, którego nie sprzątałam od kilku dni, przez co po kątach walają się moje ubrania, a na stole leży pusta butelka po wodzie. Do tego zasłonięte zasłony i słabe światło dawno nie czyszczonej lampy nad naszą głową o dziewiątej rano dopełniają obrazu nędzy i rozpaczy. A przynajmniej przywodzą na myśl mieszkanie alkoholika, który nabawił się światłowstrętu.
– To co chciałeś mi powiedzieć? – zaczynam, gdy Kacper zbyt długo zbiera się w sobie.
– Y... że przepraszam, za to co powiedziałem w szatni – mówi na jednym wydechu, nie patrząc mi w oczy. Jego wzrok błądzi po podłodze, a palce u rąk plącze i wykręca na zmianę.
– A mianowicie? – pytam, biorąc go pod włos. Może i jest mu trudno, ale ostatnio za bardzo się zapędził.
– Nina... – jęczy, błagalnym tonem, nadal nie podnosząc na mnie wzroku.
Czekam aż w końcu spojrzy ale jest zbyt zajęty sprawdzaniem czystości dywanu.
– Kacper.
– Za to o chłopakach. – Podnosi na mnie wzrok, ale nie wydaje się do końca szczery.
– Yhym... – kontynuuję niewzruszona. Nie mam zamiaru mu odpuścić, jak już przyszedł.
– No wiesz, że miałaś ich tylu.
– Yhym...
– I o twojej pracy – przypomina mu się na koniec, po czym oddycha z ulgą.
– Spoko, przeprosiny przyjęte – rzucam od niechcenia i biorę do ręki pudełko z czekoladkami.
– I już się nie gniewasz?
– A myślisz, że jedno pudełko czekoladek wystarczy? – odpowiadam pytaniem na pytanie, a nasze spojrzenia się krzyżują. Bycie nieustępliwą i nieznośną opanowałam do perfekcji.
Takie pytania zawsze zbijały go z tropu. Kacper nie wiedział, tak naprawdę, co zrobił czy powiedział źle. I to denerwowało mnie najbardziej.
– Po pierwsze – zaczynam, gdy brat już chce deklarować kolejną dostawę słodyczy. – Do niczego z Włodarczykiem nie doszło. Nie wiem co wam nagadał, ale tylko spał tutaj po imprezie. Na podłodze – kłamię. – Z Wroną było tak samo, łaził za mną, spotkaliśmy się kilka razy ale nie pykło – ponownie mijam się z prawdą. Wolę, żeby Kacper nas sobie nie wyobrażał. – Po drugie, impreza odbyła się tutaj, bo Włodarczyk mnie o to błagał. Na pewno więcej tego błędu nie popełnię. Po trzecie... lubię swoją pracę, w której się NIE rozbieram, tylko tańczę lub stoję za barem. Zarabiam fajną kasę i nie zamierzam z tego rezygnować. Żaden z siatkarzy o niej nie wie, więc nie musisz się martwić.
– Ok, Nina, wierzę ci. Przepraszam. Miałem zły dzień...
– Wiem, za dużo się przejmujesz – odpowiadam, między jedną a drugą pralinką. Jestem potwornie głodna i z trudem powstrzymuję się, żeby nie zjeść wszystkich naraz.
– Ale jak mam się nie przejmować? – kontynuuje rozżalony. – Cały czas mnie porównują, wyzywają. Nie chcą mnie na boisku.
– Ale i tak na nim jesteś, prawda? Więc pogódź się z tym, że jakbyś nie grał i tak będą gadać, że tamten był lepszy. Nawet, gdybyś miał lepsze statystyki, to oni są aż tak zaślepieni, że nic nie jest ważne. Myślisz, że o mnie nie mówią cały czas „córunia prezesa"? I co z tego? Robię dalej swoje. A jeśli nawet w następnym sezonie nie będzie tu dla ciebie miejsca, to we Włoszech będą się o ciebie bili. W Niemczech, Francji... Rób swoje i nie patrz na innych.
– Dzięki, Nina. Tylko to nie takie łatwe... – Zamyśla się, zatrzymując wzrok na moich butach. Chyba dopiero do niego dotarło, że nie spałam nie dlatego, że już wstałam, tylko dlatego, że jeszcze nie poszłam spać.
– Kacper, to jest właśnie bardzo łatwe – odpowiadam, by odciągnąć jego myśli ode mnie. – Nie potrzebujesz przyjaciół na boisku. Nie przejmuj się chłopakami, bo za rok z większością już nie będziesz grał. A z racji, że jesteś libero, to nie musisz czekać na ich łaskę, żeby ci podali piłkę, bo to oni czekają, żebyś ty im podał. I tyle. A teraz lepiej powiedz mi, co w domu, bo przemieniam się w kołcza.
– No cóż... Mama zaprosiła na obiad tego nowego lekarza... – mówi jakby nigdy nic, ale w mojej głowie syreny alarmowe wyją na całego. To miał być zwykły, rodzinny obiad...
– Nie! – wyrzucam z siebie jak pięciolatka, której mama każe zjeść warzywa. – Jak to? To nie będzie taki obiad w naszym, kameralnym gronie? Dlaczego?
– Podobno chce cię z nim zeswatać – odpowiada Kacper, zrelaksowany i spokojny. Temu to dobrze, znalazł dziewczynę i ma wszystko z głowy. I jeszcze rodzice ją uwielbiają.
– Coooo?! Nie... Dlaczego?! – wznoszę ręce i oczy ku niebu, a dokładniej lampie na suficie. – Nie chcę żadnych facetów. Nie da się go jakoś spławić?
– Raczej nie.
Teraz to on napawa się moim przerażeniem i spokojnie sięga po praliny. Rozsiadł się wygodnie jak król i brakuje mu tylko pucharu z winem i korony na głowie.
– A jakbym nie przyszła, bo źle się czuję? – pytam po chwili, jednocześnie zabierając mu pudełko.
– To mama by się obraziła na ciebie do końca życia, a ojciec by tu wpadł i zrobił ci piekło.
– Jeny... A ty przychodzisz z Justyną?
– Nie zaprosiłem jej, bo myślałem, że będziemy tylko we czwórkę.
– No to dzwoń do niej i załatw, żeby przyjechała.
– Nie ma jej w Bełchatowie. – W jego głosie pojawia się cień smutku. Justyna jest modelką i tak jak on, często bywa w rozjazdach. Spotkania planują najczęściej z dużym wyprzedzeniem.
– Szlag. – Wstaję i zaczynam spacerować od okna do fotela i spowrotem.
– Spokojnie. Jak będziesz wyglądać tak jak teraz to masz go z głowy. – Mam ochotę zedrzeć mu z twarzy ten głupawy uśmieszek, ale pod ręką jest tylko pudełko pralinek, a ono ma zbyt dużą wartość, żeby używać go jako broni.
– Kacper, nie przeginaj.
– Serio, fryzura idealna, makijaż perfekt – rozkręca się.
– Tam są drzwi. – Wskazuję ręką, nie odrywając od niego wzroku.
– A jak jeszcze nie umyjesz zębów...
– Kacper, masz przejebane.
Rzucam się na niego, ale skubany jest szybszy i nim wydrapuję mu oczy, ten już jest przy drzwiach.
– Do zobaczenia później, siora.
Poduszka obiła się o drzwi i wylądowała na wycieraczce.
Na stole natomiast leży prawie pusta bombonierka. Robi mi się niedobrze. Dawno nie pozwoliłam sobie na takie szaleństwo. Przypominają mi się słowa Adama. Zła na siebie klękam przed ubikacją, ale nie udaje mi się zwymiotować. Nawet na to jestem za słaba. Zrezygnowana wchodzę po prysznic i zmywam z siebie cały brud i zapach z klubu. Szoruję tak zaciekle, że wychodzę z kabiny czerwona jak rak. Nie poprawia to jednak mojego samopoczucia.

***

Najchętniej zostałabym w tej łazience na zawsze.
Jednak pięć minut przed piętnastą stawiłam się przed drzwiami rodzinnego domu z bukietem kolorowych kwiatów dla mamy. Otworzył mi Kacper, zabrał kwiaty, podziękował i zamknął drzwi.
– Ha ha, żartowałem, no wchodź.
Nieco mniej pewnie przekroczyłam próg, cały czas pilnując brata wzrokiem. Z niedużego korytarzyka w którym zostawiłam płaszcz, przechodziło się od razu do dużego salonu, gdzie stał już zastawiony suto stół. Nie mogłam uwierzyć, że mama zdążyła przez te kilka godzin tak wiele zrobić, albo przynajmniej zmusić chłopaków do roboty.
Przywitałam się z nią i ojcem, po czym usiadłam zaraz obok.
– Nina, przesiądź się, tutaj będzie siedział pan Artur. A ty tam.
Wskazała miejsce obok, wyszło więc, że doktor będzie siedział pomiędzy nami. Ona u szczytu stołu, po prawej mając ojca a po lewej pana Artura. Ja natomiast z bratem naprzeciwko i doktorem po prawej. Lepszego miejsca dostać nie mogłam.
Gdy w końcu usiadłam przy stole, gość zadzwonił do drzwi. Mama kazała mi otworzyć, choć cmokała z niezadowoleniem na mój za mało elegancki strój i brak makijażu. Cóż, przyszłam w dżinsach, za dużym swetrze i z włosami związanymi niedbale w koka na czubku głowy. Ojciec tylko się uśmiechnął, ale matka lamentowała aż do przyjścia gościa.
– Dzień dobry. Ty pewnie jesteś Nina – powiedział, wręczając mi mniejszy bukiet różowych róż. Jakby tego mało, skłonił się nisko i pocałował mnie w rękę. Wprawdzie był bliższy czterdziestki niż trzydziestki, ale nie spodziewałam się takich manier.
Wysoki, dobrze zbudowany, choć odrobinę miśkowaty, wystrojony w ciemne dżinsy, błękitną koszulę i granatową marynarkę. Na to narzucił elegancki, popielaty, wełniany płaszcz, który pewnie kosztował więcej niż mój miesięczny czynsz. Buty, świeżo wypolerowane, błyszczały gdy przekraczał próg. Wskazałam mu miejsce na płaszcz i dopiero wtedy dobrze mu się przyjrzałam. Czarne, gęste włosy, południowa uroda, pierwsze zmarszczki wokół oczu, lekko obwisła skóra brody. Nie wyglądał jak ktoś, kto przesadnie o siebie dba – poza goleniem i nakładaniem kremu na twarz nie robił chyba nic więcej. Wydawał się sympatyczny, ale bardziej jak wujek niż kandydat na męża. A przynajmniej ja czułam się przy nim dziecinna. No i mała, bo miałam wrażenie, że zajmuje całą przestrzeń maleńkiego korytarza.
Pierwsza weszłam do salonu, zaraz za mną gość. Mama już przebierała nogami i pierwsza rzuciła się do powitań. Ja natomiast poszłam szukać wazonów do kuchni, gdzie kręcił się przy piekarniku Kacper.
– No i jak tam? – spytał z głupkowatym uśmieszkiem na ustach.
– Nie denerwuj mnie.
– Kwiatki ładne – stwierdził, próbując się nie szczerzyć jak głupi do sera. Wiedziałam, że całe popołudnie będzie miał ze mnie ubaw. Ja jednak nie miałam ochoty na amory, a co dopiero na całą tą szopkę przed rodziną.
– Kacper, zamknij się.
Brat wyszedł przywitać się z gościem, a ja starałam się przeciągnąć jak najbardziej powrót do salonu. Jednak zaraz usłyszałam jak mnie wołają. Zabrałam więc wazony z wodą i wróciłam do rodzinki.
– Nina, siadaj. Zupa stygnie.
Jasne, na podgrzewanej podkładce. Mama uwielbiała takie bajery i wydawała na nie krocie. Gdy usiadłam, posłała mi wymowne spojrzenie, po czym kazała nabrać sobie zupy. Posłusznie wykonałam zadanie, choć widziałam, że oko jej drga, gdy widzi, ile nabieram. Na szczęście, nie chcąc robić mi obciachu, postanowiła mnie nie pouczać przy gościu.
– Mówiłam panu Arturowi o twojej pracy – zaczęła, gdy sięgnęłam po łyżkę. Tym razem to mi powieka drgnęła. – Nauka takich małych dzieci będzie na pewno wyzwaniem.
– Ach tak. Na pewno. A pan ma dzieci? – zwróciłam się do gościa, a ojciec z trudem powstrzymał się od oplucia ze śmiechu. Mama natomiast posłała mi zabójcze spojrzenie. Takie, po którym jesteś trupem na miejscu albo zostaje ci dziura w twarzy. Ja czułam, że nie mam już jednego policzka. Gość był dużo mniej poruszony, prawdopodobnie każda kobieta w szpitalu zadawała mu to pytanie.
– Nie, ale chciałbym mieć w przyszłości. I mów mi Artur – odpowiedział mechanicznie, tak jak odpowiada się na rozmowie o pracę. Uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, po czym wrócił do swojej zupy.
Za jego przykładem poszła też reszta. Oczywiście skończyłam najszybciej, więc postanowiłam rozkręcić trochę towarzystwo.
– Dzieci to same kłopoty. Nie wiem czy chciałabym je mieć.
Tato przyzwyczajony do moich zagrywek tylko pokręcił głową, mama natomiast wstała akurat zebrać talerze i przechodząc obok trzepnęła mnie w ramię.
– Dzieci są cudowne. Ja na przykład mam dwójkę cudownych, mądrych, utalentowanych dzieci i nie wyobrażam sobie życia bez nich – rzuciła na odchodne. W slangu młodzieżowym, pozamiatała.
Lekarz jakoś nie bardzo chciał się odzywać, ale głupio by było, gdyby nikt nie przyznał mamie racji, a że tato się nie palił, to w końcu gość rzucił coś o tym, że „taka wspaniała kobieta nie mogła źle wychować dzieci". Ja zaś dodałam, że ma w stu procentach rację, i staramy się z bratem sprostać wymaganiom.
– Słyszałem, że gra pan w tutejszym klubie – zagadnął Kacpra w odpowiedzi.
– Tak, na pozycji libero.
– Gdy byłem młodszy trochę grałem, ale nie można tego porównać do tego co pan robi.
– Myślę, że jako lekarz robi pan coś ciekawszego niż ja.
Słodzili tak sobie jeszcze chwilę, rozmawiając o sporcie, medycynie, ukończonych szkołach, polityce, obecnej sytuacji gospodarczej i pogodzie. Mama w tym czasie podała drugie danie, a przy deserze zawołała mnie do kuchni.
– Co tak siedzisz jak żona Lota? Dołącz się do rozmowy. Tylko nie bądź złośliwa. Artur jest naprawdę miły. Daj mu szansę.
– Mamo, ale ja nie mam czasu i głowy do takich rzeczy. Zresztą jest chyba dla mnie za stary.
– Bez przesady, ma trzydzieści sześć lat. Może wygląda na więcej, ale ma ciężką pracę. Proszę cię, bądź miła.
Zastosowałam się więc do instrukcji mamy, nie dlatego, że tak bardzo chciałam Artura uwieść, ale dlatego, żeby nie denerwować rodzicielki świeżo po chorobie. Ten jednak wziął to chyba za bardzo do siebie, bo gdy zaczął opowiadać o przyszłej imprezie lekarzy, zaproponował bym mu towarzyszyła.
– Miło byłoby nie iść tam samemu. No i może nauczyłabyś mnie tańczyć – zażartował.
– To świetny pomysł! – wtrąciła natychmiast mama, widząc, że chcę odmówić. – Nina wspaniale radzi sobie z klasyką. Mówiłam panu, że trenowała nawet balet?
– Tak, wspominała pani – wymamrotał, prawdopodobnie słysząc to po raz setny.
– No to jesteście umówieni – szybko podsumowała temat mama i dolała Arturowi wina.
Kacper z trudem stłumił śmiech, a ja starałam się nie dać po sobie poznać, co o tym myślę. Uśmiechnęłam się do lekarza, a ten niestety odwzajemnił ten uśmiech aż nazbyt ochoczo. Wiedziałam, co sobie myśli w tej chwili. Wyczuwałam, kiedy podobałam się facetom i temu niestety wpadłam w oko. Ten maślany wzrok mówił więcej niż tysiąc słów.
– Bardzo mi miło. Teraz niestety muszę już się zbierać, bo obiecałem koledze, że wpadnę jeszcze do szpitala. Dziękuję za przepyszną kolację.
Wstał i ucałował rękę mojej matki, potem uścisnął dłoń ojcu, Kacprowi a na koniec i moją dłoń przysunął do ust i delikatnie ucałował, patrząc mi w oczy. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Ale nie było to nic przyjemnego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz