środa, 9 marca 2016

1. Być księżniczką, hersztem, katem...

- Masz wszystko, czego ty jeszcze chcesz?

Zdarzyło ci się kiedyś słyszeć to zdanie? Bo mi bardzo często. Co najmniej raz miesięcznie, a gdy byłam jeszcze młoda i głupia, i dzieliłam się swoimi planami z innymi, to nawet raz w tygodniu. Tak jakby to, że masz w rodzinie kogoś, kto ma znajomości i pieniądze automatycznie robiło z ciebie jego kopię. „Skoro twój ojciec jest prezesem klubu, to na pewno pomoże ci to załatwić”. Tak jakby znał cały świat, a nie tylko kilkadziesiąt osób ze środowiska siatkarskiego. Fakt, jego klub nie raz i nie dwa został mistrzem Polski (po trzecim razie przestałam liczyć), ale na moje plany nie miało to wpływu, bo nie mogłam tak jak mój brat grać w siatkówkę. Ale pogodziłam się z tym. Chciałam więc tańczyć. Tańczyć i tworzyć własne choreografie. Ale Bóg śmiał się ze mnie od momentu moich urodzin, bo nie dość, że nie obdarzył mnie wzrostem bym mogła zadowolić ojca jako siatkarka, to jeszcze nie dał mi ciała, którym mogłabym zachwycić członków jury, których spotykałam na swojej drodze. 

Bardziej umięśniona, niż wiotka i kobieca. Bardziej zaokrąglona, niż typowa baletnica czy inna mimoza, która nie nadając się do baletu wybrała jazz czy taniec współczesny. Na tyle wysoka, by połowa mężczyzn była niższa, ale za niska by grać w tę cholerną siatkówkę i mieć wszystko z głowy. 

Naprawdę, nie mam nic do siatkówki. Lubię w nią grać, lubię ją oglądać, ale ta cała otoczka, ekstaza fanek, nudne komentarze i wywiady bez polotu… To wszystko odbierało mi radość z oglądania chłopaków w akcji. W tym mojego młodszego brata. 

Dołączenie Kacpra do drużyny odbyło się w możliwie najgorszej atmosferze, o którą – świadomie lub nieświadomie – zadbał odchodzący gwiazdor. Którego, tak nawiasem mówiąc, nikt nie wyrzucał. Po prostu taki miał kontrakt. 

Ale wracając do tematu, tym razem policzek pod postacią słów: „masz wszystko” wymierzył mi jeden z siatkarzy i jednocześnie chłopak jednej z moich nowych podopiecznych. Nie rozumiał, dlaczego nienawidzę swojego życia i mam tak bardzo negatywne podejście do wszystkich na hali. W tym jego cudownej dziewczyny. A poszło o to, że kazałam mu wrócić do jego bajkowego życia, żebym w końcu mogła zrobić swoje. 

- Naprawdę nie mam siły na kłótnię z tobą. 

Musiałam przetrwać, chociaż nienawidziłam bycia trenerką cheerleaderek w Bełchatowie. 

- Nie musisz się kłócić, wystarczy, że w końcu sama się ogarniesz, rozpieszczona córuniu prezesa i przestaniesz obrażać wszystkich wkoło. Bo w przeciwieństwie do ciebie i twojego brata każdy doszedł do tego punktu, w którym jest, sam.

Wspominałam, że poszłam z nim raz na randkę, po tym jak chodził za mną chyba tydzień?

- Tak? A kim jest twój ojciec? Bo z tego co pamiętam, to: a – siatkarzem, b – przyjacielem mojego ojca. Widzisz, odrobiłam lekcje. A teraz pozwól, że pójdę do roboty. No i kurwa, będę narzekać na swoje życie. I gnębić z tego powodu innych.

Grrr… Miałam ochotę strzelić mu jeszcze z liścia w jego przystojny pysk, ale ojciec by mi tego nie odpuścił. Nie mogłam teraz dodawać mu zmartwień. Bo… cóż, nie wyjawiłam jeszcze całej prawdy o moim życiu. Mogłam pracować - możliwie najbliżej tańca - tylko tutaj, zamiast jeździć po świecie (albo chociaż po Polsce), ponieważ moja mama chorowała od dłuższego czasu. Tak bardzo, że od trzech miesięcy nie opuszczała szpitala.

- Piechocka, na salę, twoje niewolnice czekają. 

- Bardzo zabawne trenerze, cieszę się, że humor dopisuje po treningu. Jedziemy na igrzyska?

Falasca tylko się uśmiechnął, słysząc mój stały żart, natomiast kilku kadrowiczów, których mieliśmy szczęście mieć w składzie, posłało mi mordercze spojrzenia. Śmiałam się z ich „kwalifikacji” od początku sezonu. Wiem, jestem wcieleniem skurwielstwa. Cóż, oni komentowali moje choreografie. 

Dziewczyny, w istocie, już rozciągały się na płycie boiska. Ale nie był to tak oczywisty widok jak się wydaje, ponieważ i słowa trenera zawierały w sobie ziarno prawdy. Gdy zaczynałam pracę z tymi ślicznotkami żadna z nich nie była jakąś szczególną sportsmenką. Ot, piękne twarze mające przyciągać męski wzrok. I ciała, śliczne, choć nie wysportowane, nieszczególnie wytrzymałe, a już na pewno nie gibkie i gotowe na wszystkie figury. Musiałam je zatem trochę przećwiczyć. Odrobinę. Po pierwszym treningu tylko trzy wróciły na następny. Na szczęście ojciec im obiecał, że więcej im krzywdy nie zrobię i to wszystko dla ich dobra, i że chłopakom się podobało. 

Cokolwiek to miało znaczyć. 

I wróciły. Moja piękna dziesiątka. Na dobre i na złe. Ok, gdyby nie siatkarze to nie miałabym roboty, ale liczy się całokształt. A wygląda on tak, że po dwóch miesiącach wspólnych ćwiczeń wszystkie były jeszcze piękniejsze i zdolniejsze, no a ja od początku sezonu chwaliłam się nimi w przerwach między setami. Całe trzy mecze, razy średnio trzy przerwy. Dziewięć nienagannych występów, tylko dwie drobne kontuzje i jedno złamane serce. Cóż, nie polubiłam się z Andrzejem Wroną. 

A zapowiadało się naprawdę dobrze, szczególnie wtedy, gdy dałam mu szansę i po poprawnej randce, na której aż tak wiele nie rozmawialiśmy, zaprosiłam go do swojego mieszkania. Wydawało mi się, że wiedział co to jest „seks bez zobowiązań”. Całkiem nieźle mu szło. Ale potem okazało się, że mamy całkiem inne cele w życiu a on kompletnie nie rozumie tego, że jeżeli ktoś jara się tańcem, to nie wystarcza mu machanie pomponami przed widownią, która ma go gdzieś. Plus, chcąc wzbudzić we mnie zazdrość, zaczął spotykać się z Irenką. Dziewczyną, która za mądra nie była, ale w sprawach damsko-męskich nie dało się jej oszukać. I tak pojawiły się spięcia, moje zbyt głośne uwagi, jej okropne fochy i morały od gwiazdora. 

Jednak obiecałam sobie, że to ja, z racji wieku (całe dwadzieścia dwa lata) i po prostu, powiedzmy to sobie wprost, większej powierzchni mózgu, będę oazą spokoju i przetrwam do końca sezonu. Plan był taki, że w międzyczasie mama wyzdrowieje, ja zarobię pieniądze, tato się opamięta i na koniec, w lipcu, wyjadę do Warszawy, albo i dalej, szukać szczęścia. Najlepiej dalej, bo to co planowałam tańczyć, dla większości było nieprzyzwoite i niemoralne. 

Tymczasem jednak zacisnęłam zęby, włączyłam nową piosenkę i zaczęłam rozruch. Dziewczyny posłusznie i bez słowa powtarzały moje ruchy. Nawet Irenka nie posyłała mi zabójczych spojrzeń. Przeszłam więc płynnie do ruchów bardziej tanecznych, aż na koniec doskoczyłam do urządzenia i szybko zmieniłam muzykę na tą z ostatniego ćwiczonego układu. 

- Świetnie, właśnie tak, a tutaj głębiej, głębiej i w górę. I na trzy wyskok, jeszcze raz, obrót, w dół, i na okrągło. Stop. 

Podeszłam do Doroty, najmłodszej z moich tancerek. Była przerażona.

- Y… Nie bój się. Chciałam tylko powiedzieć, że musisz się bardziej wygiąć do tyłu, zrobić pełny okrąg i wrócić do pozycji. Poza tym bardzo dobrze.

Dziewczyny zachowywały się wyjątkowo grzecznie i spokojnie. Niepokoiło mnie to, bo oglądałam się co jakiś czas za siebie i nikogo poza nami na hali nie było. Zazwyczaj kłóciły się więcej, narzekały i żaliły się, że za dużo wymagam.

- Hmm… Co tutaj tak cicho? - Zwróciłam się do reszty, gdy Dorota szybko wróciła na swoje miejsce i wszystkie były gotowe na dalsze kroki. – I co wy takie grzeczne? Ktoś mi was podmienił?

Kaśka, wysoka, długonoga blondynka o bladej, wręcz albinoskiej cerze zachichotała pod nosem, ale zaraz wróciła do poważnej miny. Rzuciłam jej wyzywające spojrzenie, czekając, aż wytłumaczy mi tą reakcję.

- No? Dowiem się, o co chodzi?

- Podobno chcesz zebrać nowy zespół… - wydukała w końcu, ze wzrokiem wlepionym we własne buty. 

- I myślicie, że chcę się was pozbyć? – Przybrałam groźny i poważny wyraz twarzy, bo niewiele brakowało bym okazała swoje znudzenie. Pozbyłabym się ich z wielką chęcią i wymieniła na bardziej żywiołowe i temperamentne dziewczyny, ale obiecałam nie robić problemów. 

- No to raczej oczywiste – odezwała się w końcu Irenka, ciskając we mnie piorunami ze swoich błękitnych jak niebo tęczówek. Nawet złoszcząc się była piękna. Nie dziwiłam się Andrzejowi, że ją wybrał. 

- I logiczne! – dorzuciła któraś, gdy ja patrzyłam w podłogę, żeby się nie roześmiać. A więc to tak powinnam je straszyć, żeby w końcu mieć posłuch.

- Logiczne… Hmm… - Zrobiłam kilka kroków, nadal ze spuszczoną głową i rękami splecionymi z tyłu jak szalony naukowiec, następnie obróciłam się na pięcie i wykonałam jeszcze kilka kroków z powrotem, aż w końcu, z poważną miną, dodałam:

- Logika polega na tworzeniu zdań prawdziwych i fałszywych, a zatem, owszem – chcę zebrać nowy zespół. Prawda. Ale nie zamierzam rozwiązywać tego. Chciałam zrobić sekcję dla maluchów, widziałam to w Rzeszowie i byłam zachwycona jak dziewczynki z przedszkola robią show. – Ojciec to widział, nie ja. A siatkarze, którzy sami mają już dzieci byli wniebowzięci. Musiałam więc się dostosować. – Ale jeżeli tylko taką groźbą mogę na was wpływać, to ogłaszam, że jak nie będziecie mnie słuchać i a jeszcze nie daj Bóg zaczniecie mnie przedrzeźniać to w przerwach będą tańczyć tylko przedszkolaki. Tylko. Zrozumiano?

- Zrozumiano – wymamrotało kilka z dziewczyn, zaś reszta rzuciła uwagi, których wolałam nie poznawać. 

- No to wracamy do roboty!

Jednak dziewczyny po chwili rozluźnienia znowu były jakieś milczące i spięte, obróciłam się ponownie i na trybunach ujrzałam zawodników Cuprum Lubin. Którzy mieli mieć trening dopiero za pół godziny. 

Westchnęłam głośno i wróciłam do roboty, ale naukę nowego układu zostawiłam na następny trening. Nie cierpiałam widowni, gdy tańczyłam sama. A widownia świetnie to wyczuwała. Nim się obejrzałam, Włodarczyk już stał u mojego boku. 

- A pani dzisiaj nie tańczy?

- Niestety, dzisiaj tylko dziewczyny ćwiczą. 

- Szkoda… - westchnął niepocieszony.

- Szkoda – przyznałam, bez większych emocji.

Tęskniłam za tym żartownisiem i jego „śmieszkowaniem”. Fakt, był starszy, ale w ogóle się tego nie odczuwało, gdy otwierał usta. Uwielbiałam, gdy tak stał obok, małpując moje ruchy, w tym przypadku szeroki rozkrok i ręce skrzyżowane na piersiach. Gdy się poznaliśmy a ja sama należałam do zespołu cheerleaderek irytował mnie strasznie i nieraz podniosłam na niego rękę, teraz jednak tęskniłam strasznie i z niecierpliwością czekałam na jego wizytę. 

- To kiedy można zobaczyć cię w akcji?

- Hmm… Nieprędko. Ale i tak cię nie stać.

- Mnie? Wiesz, ile zarabiam? – uniósł się, niby na poważnie. – To są takie sumy, że potrzebuję trzech księgowych. 

- Szacun, serio. No to może uskładasz na bilet ulgowy… W końcu nadal masz status studenta.

- I jestem z tego dumny.

- Z czegoś trzeba.

- Nina…

- No dobra, dobra. Niech ci będzie. Jesteś wspaniałym siatkarzem.

- Jestem. 

Nim się obejrzałam, cmoknął mnie w policzek i zabrał się z resztą drużyny do szatni.

- Uhuhu… pani trener ma adoratora. – Usłyszałam z sali. To Marlena, moja ulubienica, choć miałam ochotę ją zabić, gdy zafarbowała włosy na smoliście czarny kolor. 

- W końcu każda potwora znajdzie swojego amatora – dorzuciła luba Wrony. Trochę za głośno.

Miałam ochotę rzucić jakimś złośliwym tekstem w jej stronę, cisnęło mi się ich kilka na usta i naprawdę byłam z każdego dumna, ale tylko posłałam jej spojrzenie w stylu: No co ty, kurwa, nie powiesz? 

Powstrzymałam się od artykulacji. Pomyślałam o późniejszej rozmowie z brodatym Ążejem i o niesmaku jaki pozostawiłaby nasza kłótnia. Zresztą Włodarczyk miał dziewczynę, więc nie brałam tych tekstów na poważnie. To nie pierwszy raz, gdy jakiś facet się do mnie odezwał a one zareagowały w ten sposób. Nie przyzwyczaiłam ich do widoku mężczyzn kręcących się wokół mnie. Po prostu lubiłam rozgraniczać życie prywatne i zawodowe. Cóż, że ostatnio tego pierwszego nie miałam… Nikt nie musiał wiedzieć, że jestem zakochana bez wzajemności i jeżeli nie znajdę innego obiektu westchnień skończę jako stara panna. Bez kotów. 

- Ok, dzisiaj skończymy wcześniej, układy już znacie, do meczu jeszcze trochę czasu zostało… Widzimy się pół godziny przed w salce ćwiczeń, zrobimy ostatnią próbę. Jasne?

- Tak jest frau general! – krzyknęły chórkiem, a ja tylko przewróciłam oczami. Kreatywność Marleny nie znała granic. 

Zabrałam torbę z rzeczami i skierowałam swoje kroki do sali, w której to ja miałam się spocić. Była to niewielka sala, sąsiadująca z siłownią, wyłożona panelami i pomalowana na bordowo, z wielkim lustrem na jednej ścianie i trochę mniejszym na przeciwnej. To mniejsze było lustrem weneckim. A sala pierwotnie miała być dźwiękoszczelną kabiną do nagrań, ale zabrakło pieniędzy. Takim sposobem powstała maleńka sala do ćwiczeń, zazwyczaj nikomu niepotrzebna. 

Zazwyczaj, ale nie dziś. Damian miał się pojawić za chwilę, żeby przećwiczyć ze mną nowy układ do teledysku jego dziewczyny, znanej popowej piosenkarki. Wspominałam, że to mój ideał faceta? Cóż, z jedną tylko wadą. Nietrudno domyślić się jaką. 

11 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie się zaczyna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się, aby było jeszcze ciekawiej :)
      Dzięki za odwiedziny, zapraszam ponownie :)

      Usuń
  2. Witaj,
    Chciałabym powiedzieć Ci, że piszesz wyjątkowo dobrze. Przeczytałam rozdział niemalże jednym tchem. Twój styl pisania jest na serio wysoki. Czyta się płynnie. Właściwie nie zauważyłam u Ciebie żadnych błędów, a jeśli jakiekolwiek były, to nie zwróciłam na nie uwagi. Zgrabnie budujesz każdą część – od dialogów aż po opisy. Treść opowiadania mnie wciągnęła. Cóż ja mogę więcej napisać? Po prostu cudo!
    Życzę dużo weny i zapraszam do mnie. Pojawiło się nowe opowiadanie o tematyce wojennej.
    www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle miłych słów! Wow! Dziękuję :) To zdecydowanie daje kopa do działania.
      Już sprawdzam Twojego bloga, zapowiada się cudnie - zazdroszczę grafiki :)

      Usuń
    2. Nie ma sprawy, ja też dziękuję i czekam na Ciebie ;)

      Usuń
  3. Naprawdę świetne.
    Nie uważam się za jakąś specjalistkę, bo takową nie jestem, ale przeczytałam masę opowiadań i to jest jednym z lepszych.
    Zaczyna się bardzo ciekawie.
    Zapraszam do siebie na http://walka-z-losem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę miło mi to czytać :) Postaram się szybko napisać ciąg dalszy :)
      Na pewno wpadnę, bo opowiadań siatkarskich ciągle mi miło :)

      Usuń
  4. Witaj! Wiem że zaglądasz do mnie i Martiny, ale nie myśl że jestem tutaj z jakiegoś przymusu. Chyba nawet nie reklamowałaś się u nas- ale wpadłam przypadkowo i bardzo mi się podoba. Pusta Irenka? Ach, to odpowiednie imię dla dmuchanej lali więc i dla lachona też całkiem dobre.
    Będę na pewno śledzić chociaż Skra nie jest moim ulubionym zespołem.
    Pozdrawiam F :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! :) Jesteście moimi idolkami, więc tym milej człowiekowi, gdy go takie artystki docenią :D Dzięęęęki!
      PS. Czyli Resovia? Ja mam serce rozdarte, bo pochodzę z Podkarpacia, no ale Wlazły, Kłos, Uriarte, Conte... </3

      Usuń
    2. Ja też pochodzę z Podkarpacia. Zawsze bliżej sercu jest Resovia, ale ja w ogóle jestem taki dziwak że wolę siatkówkę reprezentacyjną od klubowej :D
      A z tymi artystkami to bez przesady :D Dzięki za komplement! :)

      Usuń
  5. Jestem aktualnie wybitnie padnięta,więc powiem tylko,że bardzo mi się podoba i na pewno zostanę na dłużej. Masz super styl, łatwo się to czyta. No i przede wszystkim nie zauważyłam żadnych błędów :) Czekam na kolejną część

    OdpowiedzUsuń