Piątek
był jednocześnie moim ulubionym i najbardziej pracowitym dniem tygodnia. Dniem,
w którym żegnałam się z cheerleaderkami, z którymi trenowałam tylko od poniedziałku
do piątku, a witałam z tancerkami warszawskiego klubu go-go, z którymi spędzałam każdy piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór. Cóż... wymarzona przeprowadzka do Ameryki miała mnie kosztować dużo, bardzo
dużo.
Zanim
jednak miałam pojechać do swojej nie do końca przyzwoitej pracy w stolicy,
obiecałam mamie, że ją odwiedzę i oczywiście był w planach jeszcze trening na
hali. Wstałam możliwie najwcześniej i po kilku zabiegach, dzięki którym
wyglądałam jak człowiek, zajechałam swoim niezniszczalnym volkswagenem golfem
pod bełchatowski szpital. Jak zwykle powitał mnie nieprzyjemny zapach środków
czystości, leczniczych mikstur i maści oraz ludzi przebywających zbyt długo w
tej samej piżamie. Mimo iż bywałam tu codziennie od kilku tygodni, nie
potrafiłam się przyzwyczaić.
Minęłam
recepcję bez słowa i podążyłam znanymi korytarzami. Z każdych prawie drzwi
dobiegał dźwięk rozmów, wszystkie łóżka były zajęte i wcale nie odczuwało się,
że większość z tych ludzi choruje na choroby śmiertelne. Nawet z pokoju mamy
dobiegały dzisiaj głosy. Zwolniłam odrobinę i postanowiłam skręcić do sklepiku
po coś dobrego, podejrzewając, że prawdopodobnie mama rozmawiała ze swoim
lekarzem.
Kupiłam
kilka mandarynek i wróciłam pod drzwi pokoju mamy, ale nadal nie była sama.
Przesunęłam się więc bliżej drzwi i z zażenowaniem stwierdziłam, że zachowuję
się jak pięciolatka, natomiast w środku siedzą moi rodzice. Pchnęłam więc drzwi
i nieśmiało przekroczyłam ich próg.
-
Cześć.
-
Nina! Wejdź, siadaj. Właśnie rozmawialiśmy o tobie - powitał mnie wyjątkowo
entuzjastycznie ojciec, wskazując na krzesło po drugiej stronie łóżka mamy.
Mama
nie leżała jak zwykle pod kołdrą, tylko siedziała oparta o wezgłowie, ubrana w
piżamę, szlafrok i grube wełniane skarpety. Na głowie miała kolorowy turban.
Ojciec, jak na biznesmena przystało, wyglądał zdecydowanie bardziej oficjalnie.
Jak zwykle, nie rozstawał się ze swoją ulubioną granatową marynarką i białą
koszulą zapiętą prawie pod samą szyję. Wyglądało na to, że schudł ostatnio.
Prawdopodobnie nadal nie mógł się przemóc do gotowania, a zła córka nie
zamierzała go wyręczyć.
-
Eee... Co znowu zrobiłam?
-
Wzięłaś pod swoje skrzydło nasze małe cheerleaderki. Rozmawialiśmy z mamą
właśnie o tym, i uważamy, że powinnaś dostać podwyżkę - oznajmił jak rasowy
prezes. Rzadko kiedy wychodził z roli.
-
O, to miło. To ile dostanę? - spytałam zadowolona z takiego obrotu sprawy,
siadając na krześle naprzeciwko.
-
Jeszcze nie wiem, muszę przejrzeć papiery i pogadać z księgowym, ale musisz
przychodzić do pracy także w soboty. Studentki dadzą sobie radę bez ciebie, ale
tych maluchów nie możesz zostawić samym sobie.
-
Och... - I czar prysł.
-
Trening przed meczem no i pilnowanie ich w trakcie meczu - wyliczał niezrażony
moim jęknięciem. - Czyli cała sobota.
-
A czy zamiast podwyżki mogłabym mianować Malwinę na zastępstwo, żeby nie musieć
pracować w sobotę?
-
A tak właściwie to co ty robisz całe weekendy? - oburzył się ojciec,
poprawiając się na krześle. - Na tej prywatnej uczelni już skończyłaś studia.
Tak mówiłaś.
-
Mam drugą pracę, kasy z klubu starcza mi ledwie na kawalerkę.
-
Zawsze możesz wrócić do domu, masz swój pokój...
-
Tato...
-
Nie kłóćcie się! - Wtrąciła się natychmiast mama, wymachując przy tym rękami,
co najmniej jakby miało dojść do rękoczynów. – Nina, dogadaj się z Malwiną i
jak się zgodzi to rób swoje. Ale wolałabym, żebyś pracowała tutaj. Tato da ci
podwyżkę i nie będziesz musiała tak daleko dojeżdżać.
-
Mamo...
-
Dość. Koniec tematu. Załatwcie to beze mnie, ale macie się dogadać. - Skrzyżowała
ręce na piersiach i mówiła to z taką powagą i przekonaniem, że żadne z nas nie
protestowało. Widać, kto rządził w domu.
-
Yhym - wymamrotałam, równocześnie z ojcem, który też nie cieszył się na tę
rozmowę.
Wymieniliśmy
spojrzenia, nieszczególnie zadowoleni, jednak nie kontynuowaliśmy tej rozmowy.
Mama potrzebowała spokoju. Kłócić mogliśmy się gdziekolwiek indziej.
-
No, to jak już mówiłam tacie, w niedzielę rano wychodzę do domu, dogadałam się
z lekarzem. Pomyślałam zatem, że miło byłoby zjeść obiad całą rodziną, w
spokojnej atmosferze, bez rozmawiania o pracy. Już nawet ja ugotuję, niech
będzie, skoro jestem jedyną gotującą osobą w tej rodzinie, ale nie przyjmuję
żadnych sprzeciwów. Macie być wszyscy w niedzielę o piętnastej w domu.
Zrozumiano?
-
Yhym. - Znowu byliśmy zgodni z ojcem.
-
Liczyłam na większy entuzjazm. - Podsumowała nas mama i sięgnęła po reklamówkę
z mandarynkami, które przyniósł ojciec. Tu też byliśmy jednomyślni.
-
Mamo, przecież wiesz, że się cieszymy...
-
Tylko nie potraficie tego okazywać?
-
No właśnie. - Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam lekko jej ręką. - Przecież wiesz.
Mama
tylko pokręciła głową, która na jej chudziutkiej szyi wydawała się trząść przy
każdym ruchu. Od początku choroby straciła co najmniej kilka kilogramów, całą
masę włosów i kilka odcieni swojej idealnej opalenizny. Kolorowy turban
wyraźnie odznaczał się na tle jej jasnej, lekko szarawej cery.
-
Wiem, wiem.
Cieszyłam
się. Czekałam na to. Ale ta radosna wiadomość rozsypała cały mój misterny plan
i bałam się, że jeżeli nie dostanę wolnego w niedzielę, to mama obrazi się na
mnie na śmierć. A przecież wytłumaczyć tego się nie da.
Zaraz
po wyjściu ze szpitala i zamknięciu się w samochodzie zadzwoniłam do szefa.
Musiał dać mi wolne. Wprawdzie był dopiero piątek, ale nie tak łatwo było
znaleźć zastępstwo. Na szczęście odebrał zanim ciśnienie rozsadziło mi mózg.
-
Szefie, przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale muszę mieć wolne w niedzielę.
-
Ale Nina...
-
Szefie, muszę. Awaryjnie. To sprawa rodzinna, błagam.
-
A dasz radę odrobić to w poniedziałek?
-
Jeżeli będzie trzeba.
-
Będzie trzeba. Masz wolną niedzielę. Wiesz, ile kasy ci ucieka?
-
Wiem, już mnie serce boli..
Po
drugiej stronie słuchawki mój szef, zazwyczaj poważny człowiek, który był w
więzieniu, który pół ciała ma zakryte tatuażami, który wygląda jak gangster i
który podobno kogoś zabił, zwyczajnie się ze mnie śmiał.
-
Oj Nina, Nina... Widzimy się wieczorem, wylecz się do tego czasu. A teraz już
mi nie zawracaj głowy.
-
Tak jest, szefie.
Odetchnęłam
z ulgą, ale czekała mnie jeszcze jedna rozmowa. Z moim bratem. Szybko pokonałam
trasę szpital-klub i załapałam się jeszcze na końcówkę treningu chłopaków.
Trener jak zwykle nie szczędził mi złośliwości.
-
No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Najpiękniejsza członkini SS.
-
Bardzo śmieszne – odpowiedziałam z przekąsem. – Ale, w sumie, chętnie
zrobiłabym z nimi porządek.
Trener
tylko się uśmiechnął i wskazał na zawodników.
-
Są twoi.
Rozejrzałam
się po hali, sprawdziłam co się dzieje, jaki wynik i nie odmówiłam sobie tej
przyjemności.
-
Kłos, skacz wyżej, śniadania nie jadłeś? Marcyniak, zostaw te włosy do cholery!
A ty Milczarek co się tak patrzysz, dostaniesz piłką w łeb zaraz i się skończy.
Siatkarze
byli wyraźnie zmieszani, i tylko ci bardziej doświadczeni mieli odwagę
uśmiechnąć się pod nosem. Bo nikt nie próbował się śmiać.
-
A jak macie zamiar tak jutro grać, to ja nie wiem czy wy kiedyś staniecie na
podium.
-
Piechocka! Chcesz wejść na boisko? - zagadnął Wlazły, rzucając mi wyzywające
spojrzenie. Ten wysoki i chudy jak patyk siatkarz był jednym z niewielu, z
którym nie chciałam zadzierać. Papa
Mariusz zawsze przywoływał wszystkich do porządku.
-
Nie chcę was ośmieszać przy trenerze - rzuciłam nonszalancko, chociaż
wiedziałam, że "ja po drugiej stronie siatki" równa się "śmierć
na miejscu". Zagrywki Mariusza były atomowe.
-
Nina...
Mój
brat jak zwykle nie miał za grosz poczucia humoru. Możliwe, że wynikało to z
ciągłej obawy o miejsce w drużynie. Ja nie miałam tego problemu. Czekałam, aż
znajdzie się ktoś, kto weźmie moją posadę. Niestety, osoby z kwalifikacjami
ceniły się trochę wyżej.
-
Żartuję. Gracie świetnie. Trener jest dumny. I szczęśliwy. - Złapałam Falascę
za policzki i pociągnęłam lekko do góry. - Ale już kończcie.
Byłam
w szoku, gdy serio się zebrali i poszli. Trener też. Mieli jeszcze z pięć
minut, mogli przeciągnąć do dziesięciu. Hiszpan nie wiedział, czy mnie
podziwiać za posłuch, czy karać za rozwalenie treningu. Pokręcił tylko głową z
niedowierzaniem i odszedł bez słowa. Wiedział, że nienawidzę braku odpowiedzi.
Postałam jeszcze chwilę na hali sama i przypomniało mi się, dlaczego tak gnałam
ze szpitala.
Pobiegłam
pod męską szatnię i przyprawiłam o zawał pierwszego wychodzącego. Nie byłam
jednak na tyle bezczelna by wejść.
Kacper
ociągał się z wychodzeniem. Wszyscy zdążyli opuścić szatnię a on nadal gdzieś
tam był. Gdy czas mojego treningu zaczął zbliżać się nieubłaganie, pchnęłam
drzwi i wparowałam do środka.
-
Kacper, musimy pogadać.
-
Zawsze musisz robić wokół siebie taki szum? – rzucił z wyrzutem już na wejściu.
Założył bluzę i zaczął szperać w torbie.
-
Y... Tylko żartowałam.
-
Dobra, co chciałaś? – Nadal nie patrząc mi w oczy warknął, aż zrobiło mi się
naprawdę głupio. Może serio przesadziłam. Nie zamierzałam jednak przepraszać.
-
Chciałam cię prosić żebyś wysprzątał dom na niedzielę, bo mama wychodzi ze
szpitala, a ja przyjadę rano i ugotuję obiad.
Oparłam
się o ścianę i podziwiając trwający nader długo spektakl pod tytułem „jestem
zajęty szukaniem klucza do komnaty tajemnic w swojej torbie z brudnymi ciuchami
z treningu”, czekałam na odpowiedź. W końcu mój uroczy młodszy brat, uroczy
blondyn z twarzą nastolatka, wyższy ode mnie o głowę, skapitulował i podniósł
na mnie wzrok.
-
A co? Nie możesz wziąć wolnego w swoim klubie gogo?!
Nie
brzmiało to zbyt miło. Dawno nie był dla mnie taki złośliwy. Nigdy nie
rozmawialiśmy na ten temat. Wiedział gdzie pracuję i dlaczego to robię i
wydawało mi się, że jakoś to akceptował. Nie był szczęśliwy ale nie robił mi
wyrzutów. Do dzisiaj.
-
Kacper, co cię, do kurwy nędzy, ugryzło?
-
Ojciec ciągle wypytuje, co robisz w weekendy. Chłopacy też. A ty jeszcze
odwalasz jakieś chore akcje i robisz wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ta
domówka, Włodarczyk, wcześniej Wrona. Wiesz, co o tobie mówią?
-
No co?!
-
Obstawiają za którego siatkarza się teraz weźmiesz.
-
Tak? A ty co obstawiasz?
Nim
zdążył odpowiedzieć, wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.
Zaraz
po treningu wsiadłam w samochód i nim ktokolwiek zdążył coś ode mnie chcieć, ja
byłam już w drodze. W ekspresowym tempie pokonałam trasę Bełchatów-Warszawa.
Szybciej niż kiedykolwiek. Dlatego w pracy pojawiłam się szybciej niż zwykle. I
dobrze, bo musiałam sporo zmienić przed występem. Wściekła nie dałabym rady
tańczyć do wcześniej przygotowanej zmysłowej muzyki. Postanowiłam rozpocząć
nieco dynamiczniej.
Odłożyłam
rzeczy do szafki, sprawdziłam czy bar jest posprzątany i ewentualne niedoróbki
szybko naprawiłam, a gdy pojawił się technik, wskazałam mu nową muzykę na moją
część występu. Nie był zadowolony z wyboru ale nie miał innego wyjścia. Dzisiaj
nikt nie mógł mi odmówić.
W
garderobie było nadzwyczaj cicho. W piątki dziewczyny przychodziły na ostatnią
chwilę, bo też pracowało się najdłużej. Zabrałam więc szybko pasujące „ubrania”
i przebrałam się w czarne, koronkowe body i krótką ramoneskę z frędzlami, a do
tego dobrałam w miarę wygodne czarne botki. Nim otwarto klub, weszłam na scenę
żeby poćwiczyć.
-
Kowbojka?
Nie
zauważyłam, gdy na salę wszedł szef.
-
Mniej więcej.
Odsunęłam
się od rury i podeszłam bliżej. Na scenie światło było tak oślepiające, że nie
widziałam niczego poza kawałkiem parkietu.
-
Muzyka też inna?
-
Tak – odpowiedział jak najbardziej pewnie, chociaż nie było to łatwe.
Starałam
się nie denerwować, ale nadal nie przyzwyczaiłam się do jego szerokich ramion,
ogromnych bicepsów i tatuaży.
-
Kto cię wkurwił?
-
Aż tak widać?
-
Aż tak – wyraz twarzy Konrada Maleckiego nie zmieniał się często. Również i
teraz szef nie grzeszył ekspresją. Nadal był poważny, chociaż wyczuwałam
delikatne rozbawienie w jego głosie.
-
Faceci.
-
Aha. Zaraz otwieramy, schowaj się lepiej.
I
to „aha” to mogło być wszystko, ale starałam się dłużej nad tym nie
zastanawiać. Wróciłam do garderoby bez robienia próby. Tym razem pójdę na
żywioł.
Dziewczyny
zdążyły już przyjść, a przynajmniej większość. Przywitałam się z koleżankami i
przebrałam w nieco więcej zakrywające ciuchy; czarną, obcisłą spódnicę midi i crop
top z długim rękawem do kompletu. Do tego buty na koturnie i mogłam iść za bar,
zanim miał się zacząć pokaz. Na koniec najważniejszy szczegół – elegancka,
czarna maska zakrywająca górną część twarzy. Klub nazywał się w końcu
Masquerade. I wszystkie nosiłyśmy maski.
Było
to z jednej strony wygodne dla nas – bo nie musiałyśmy się martwić, że rozpozna
nas ktoś znajomy, a z drugiej dla szefa – bo nie musiał płacić nam tyle, ile
inni szefowie warszawskich klubów gogo płacili dziewczynom pokazującym się
topless i ujawniającym swój wizerunek. W końcu faceci patrzą też na twarz.
Ha
ha. Dobry żart.
Maski
tworzyły też swoistą atmosferę tajemniczości, dodawały odrobinę hipsterskiego
klimatu i kojarzyły się z luksusem. Całe wnętrze było urządzone w starym stylu.
Drewniane wykończenia, rzeźbione fotele i kanapy, miękkie obicia, złotawe
elementy, stare lampy. Retro pomieszane z glamour. Dzięki temu, przychodzili tu
podobno klienci o bardziej wysublimowanym guście. Czyli szpanerzy.
Biznesmeni,
załatwiający tu swoje interesy. Koledzy szefa - typy spod ciemnej gwiazdy.
Artyści. Warszawska bohema. Hipsterzy. Turyści. Raz nawet podobno był tu jakiś
arabski szejk.
Wszystkich
łączył jeden cel – obejrzenie młodych, jędrnych, nagich ciał w ruchu. Niestety,
większość tancerek była już po trzydziestce. Ale na szczęście reklamacji nie
było.
Za
pięć dwunasta nadeszła moja kolej. Opuściłam bar i przebrałam się we wcześniej
wybrane ciuchy. Gdy DJ włączył muzykę zebrałam się w sobie i pewnym krokiem
weszłam na scenę. Wprawdzie w trakcie pracy udało mi się trochę rozluźnić ale
gdy przypomniałam sobie słowa brata od razu wiedziałam, dlaczego wybrałam taką
a nie inną aranżację.
Zrzuciłam
ramoneskę przed końcem piosenki i pogratulowałam sobie wyboru butów, bo w
przeciwieństwie do szpilek i koturn, płaskie kowbojki były niewiarygodnie wręcz
wygodne a ja mogłam pozwolić sobie na więcej. Zatańczyłam pierwszą piosenkę,
potem kolejną i kolejną, i po prawie pół godzinie zeszłam ze sceny mokra jak
szczur. W przeciwieństwie do moich koleżanek nie musiałam tańczyć nago, ale za
to musiałam zrobić konkretne show, aby rozgrzać publikę przed wejściem
rozbierających się koleżanek.
Zmęczona
ale szczęśliwa weszłam pod prysznic, a potem znów wskoczyłam w stare ciuchy i
wróciłam za bar. Wprawdzie barman był ze mnie żaden, ale piwo lałam jak
zawodowiec. I teraz też byłam już przy kranie, gdy na ladzie oparł się nie kto
inny jak Andrzej Wrona.
Zamarłam.
Siatkarze wprawdzie się tu pojawiali ale bardzo rzadko i nie miałam z nimi
bezpośrednio do czynienia.
-
Piwo proszę.
-
Yhym...
Spuściłam
wzrok i trzęsącymi się rękami sięgnęłam po kufel. Nalałam piwo z trochę większą
ilością piany niż zwykle i szybko nabiłam napój na kasę. Siatkarz podał mi pięć
dych.
-
Reszty nie trzeba, słodziutka.
Nie
zdążyłam się powstrzymać przed skrzywieniem się.
-
Y... Dzięki.
Wyszłam
niby to po nowe szklanki, mając nadzieję, że wróci na swoje miejsce, jednak nie
zamierzał. A dodatkowo dołączył do niego jakiś inny siatkarz, a przynajmniej na
siatkarza wyglądał. Wysoki, barczysty, szczupły.
-
Piękna, to samo poproszę - zagadnął uwodzicielsko a mi się zrobiło niedobrze.
Znosiłam to co weekend, ale obecność Wrony wyjątkowo działała mi na nerwy. Miał
nikomu nie mówić o naszym romansie, a wyszło jak wyszło. Na szczęście żaden z
nich nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. Maska plus ich stan upojenia
zapewniały mi anonimowość. Dziwiłam się jednak, że dzień przed meczem byli w
takim stanie.
Nalałam
piwo i znowu dostałam sowity napiwek. I nadal miałam ich na głowie.
-
Piękna, a macie może pokazy... indywi... no wiesz, sam na sam - zagadnął ten
drugi. Równie wysoki i brodaty jak Wrona, jednak z jeszcze dłuższą brodą i
gęstszą, kasztanową czupryną.
-
No wiesz, nie.
-
Ale na pewno?
-
Yhym.
-
Szkoda.
Nie
odpowiedziałam. Podszedł kolejny klient, więc nim się zajęłam. Tamci jednak nie
zamierzali posadzić dup, jak wszyscy, na wygodnych kanapach.
-
Piękna - usłyszałam zaraz przy uchu.
Kurwa.
-
Piękna!
To
będzie długa noc.
***
Jeżeli ktoś woli czytać na wattpadzie to jest taka możliwość :) Szukajcie opowiadania "Kolce pod stopami" autorstwa fragile_m ;)
PS. Zastanawiam się nad całkowitym przeniesieniem na wattpad więc jeżeli jest choć jedna osoba, której się to nie podoba i woli bloga to niech się ujawni! :)
Nadrobione! :) bardzo mi się podoba Twój styl pisania i mega się wyciągnęłam w to opowiadanie! :) Nie mogę się doczekać następnego ��
OdpowiedzUsuńPs. Jestem tą jedną osobą która woli blog, proszę zostań tu też ��
Dziękuję! :* Skoro ktoś to tutaj czyta, to za chwilę wrzucę następny rozdział, który na wattpadzie już wisi :)
Usuń