piątek, 3 marca 2017

5. Piątek weekendu początek

Piątek był jednocześnie moim ulubionym i najbardziej pracowitym dniem tygodnia. Dniem, w którym żegnałam się z cheerleaderkami, z którymi trenowałam tylko od poniedziałku do piątku, a witałam z tancerkami warszawskiego klubu go-go, z którymi spędzałam każdy piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór. Cóż... wymarzona przeprowadzka do Ameryki miała mnie kosztować dużo, bardzo dużo.
Zanim jednak miałam pojechać do swojej nie do końca przyzwoitej pracy w stolicy, obiecałam mamie, że ją odwiedzę i oczywiście był w planach jeszcze trening na hali. Wstałam możliwie najwcześniej i po kilku zabiegach, dzięki którym wyglądałam jak człowiek, zajechałam swoim niezniszczalnym volkswagenem golfem pod bełchatowski szpital. Jak zwykle powitał mnie nieprzyjemny zapach środków czystości, leczniczych mikstur i maści oraz ludzi przebywających zbyt długo w tej samej piżamie. Mimo iż bywałam tu codziennie od kilku tygodni, nie potrafiłam się przyzwyczaić.
Minęłam recepcję bez słowa i podążyłam znanymi korytarzami. Z każdych prawie drzwi dobiegał dźwięk rozmów, wszystkie łóżka były zajęte i wcale nie odczuwało się, że większość z tych ludzi choruje na choroby śmiertelne. Nawet z pokoju mamy dobiegały dzisiaj głosy. Zwolniłam odrobinę i postanowiłam skręcić do sklepiku po coś dobrego, podejrzewając, że prawdopodobnie mama rozmawiała ze swoim lekarzem.
Kupiłam kilka mandarynek i wróciłam pod drzwi pokoju mamy, ale nadal nie była sama. Przesunęłam się więc bliżej drzwi i z zażenowaniem stwierdziłam, że zachowuję się jak pięciolatka, natomiast w środku siedzą moi rodzice. Pchnęłam więc drzwi i nieśmiało przekroczyłam ich próg.
- Cześć.
- Nina! Wejdź, siadaj. Właśnie rozmawialiśmy o tobie - powitał mnie wyjątkowo entuzjastycznie ojciec, wskazując na krzesło po drugiej stronie łóżka mamy.
Mama nie leżała jak zwykle pod kołdrą, tylko siedziała oparta o wezgłowie, ubrana w piżamę, szlafrok i grube wełniane skarpety. Na głowie miała kolorowy turban. Ojciec, jak na biznesmena przystało, wyglądał zdecydowanie bardziej oficjalnie. Jak zwykle, nie rozstawał się ze swoją ulubioną granatową marynarką i białą koszulą zapiętą prawie pod samą szyję. Wyglądało na to, że schudł ostatnio. Prawdopodobnie nadal nie mógł się przemóc do gotowania, a zła córka nie zamierzała go wyręczyć.
- Eee... Co znowu zrobiłam?
- Wzięłaś pod swoje skrzydło nasze małe cheerleaderki. Rozmawialiśmy z mamą właśnie o tym, i uważamy, że powinnaś dostać podwyżkę - oznajmił jak rasowy prezes. Rzadko kiedy wychodził z roli.
- O, to miło. To ile dostanę? - spytałam zadowolona z takiego obrotu sprawy, siadając na krześle naprzeciwko.
- Jeszcze nie wiem, muszę przejrzeć papiery i pogadać z księgowym, ale musisz przychodzić do pracy także w soboty. Studentki dadzą sobie radę bez ciebie, ale tych maluchów nie możesz zostawić samym sobie.
- Och... - I czar prysł.
- Trening przed meczem no i pilnowanie ich w trakcie meczu - wyliczał niezrażony moim jęknięciem. - Czyli cała sobota.
- A czy zamiast podwyżki mogłabym mianować Malwinę na zastępstwo, żeby nie musieć pracować w sobotę?
- A tak właściwie to co ty robisz całe weekendy? - oburzył się ojciec, poprawiając się na krześle. - Na tej prywatnej uczelni już skończyłaś studia. Tak mówiłaś.
- Mam drugą pracę, kasy z klubu starcza mi ledwie na kawalerkę.
- Zawsze możesz wrócić do domu, masz swój pokój...
- Tato...
- Nie kłóćcie się! - Wtrąciła się natychmiast mama, wymachując przy tym rękami, co najmniej jakby miało dojść do rękoczynów. – Nina, dogadaj się z Malwiną i jak się zgodzi to rób swoje. Ale wolałabym, żebyś pracowała tutaj. Tato da ci podwyżkę i nie będziesz musiała tak daleko dojeżdżać.
- Mamo...
- Dość. Koniec tematu. Załatwcie to beze mnie, ale macie się dogadać. - Skrzyżowała ręce na piersiach i mówiła to z taką powagą i przekonaniem, że żadne z nas nie protestowało. Widać, kto rządził w domu. 
- Yhym - wymamrotałam, równocześnie z ojcem, który też nie cieszył się na tę rozmowę.
Wymieniliśmy spojrzenia, nieszczególnie zadowoleni, jednak nie kontynuowaliśmy tej rozmowy. Mama potrzebowała spokoju. Kłócić mogliśmy się gdziekolwiek indziej.
- No, to jak już mówiłam tacie, w niedzielę rano wychodzę do domu, dogadałam się z lekarzem. Pomyślałam zatem, że miło byłoby zjeść obiad całą rodziną, w spokojnej atmosferze, bez rozmawiania o pracy. Już nawet ja ugotuję, niech będzie, skoro jestem jedyną gotującą osobą w tej rodzinie, ale nie przyjmuję żadnych sprzeciwów. Macie być wszyscy w niedzielę o piętnastej w domu. Zrozumiano?
- Yhym. - Znowu byliśmy zgodni z ojcem.
- Liczyłam na większy entuzjazm. - Podsumowała nas mama i sięgnęła po reklamówkę z mandarynkami, które przyniósł ojciec. Tu też byliśmy jednomyślni.
- Mamo, przecież wiesz, że się cieszymy...
- Tylko nie potraficie tego okazywać?
- No właśnie. - Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam lekko jej ręką. - Przecież wiesz.
Mama tylko pokręciła głową, która na jej chudziutkiej szyi wydawała się trząść przy każdym ruchu. Od początku choroby straciła co najmniej kilka kilogramów, całą masę włosów i kilka odcieni swojej idealnej opalenizny. Kolorowy turban wyraźnie odznaczał się na tle jej jasnej, lekko szarawej cery.
- Wiem, wiem.


Cieszyłam się. Czekałam na to. Ale ta radosna wiadomość rozsypała cały mój misterny plan i bałam się, że jeżeli nie dostanę wolnego w niedzielę, to mama obrazi się na mnie na śmierć. A przecież wytłumaczyć tego się nie da.
Zaraz po wyjściu ze szpitala i zamknięciu się w samochodzie zadzwoniłam do szefa. Musiał dać mi wolne. Wprawdzie był dopiero piątek, ale nie tak łatwo było znaleźć zastępstwo. Na szczęście odebrał zanim ciśnienie rozsadziło mi mózg.
- Szefie, przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale muszę mieć wolne w niedzielę.
- Ale Nina...
- Szefie, muszę. Awaryjnie. To sprawa rodzinna, błagam.
- A dasz radę odrobić to w poniedziałek?
- Jeżeli będzie trzeba.
- Będzie trzeba. Masz wolną niedzielę. Wiesz, ile kasy ci ucieka?
- Wiem, już mnie serce boli..
Po drugiej stronie słuchawki mój szef, zazwyczaj poważny człowiek, który był w więzieniu, który pół ciała ma zakryte tatuażami, który wygląda jak gangster i który podobno kogoś zabił, zwyczajnie się ze mnie śmiał.
- Oj Nina, Nina... Widzimy się wieczorem, wylecz się do tego czasu. A teraz już mi nie zawracaj głowy.
- Tak jest, szefie.
Odetchnęłam z ulgą, ale czekała mnie jeszcze jedna rozmowa. Z moim bratem. Szybko pokonałam trasę szpital-klub i załapałam się jeszcze na końcówkę treningu chłopaków. Trener jak zwykle nie szczędził mi złośliwości.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Najpiękniejsza członkini SS.
- Bardzo śmieszne – odpowiedziałam z przekąsem. – Ale, w sumie, chętnie zrobiłabym z nimi porządek.
Trener tylko się uśmiechnął i wskazał na zawodników.
- Są twoi.
Rozejrzałam się po hali, sprawdziłam co się dzieje, jaki wynik i nie odmówiłam sobie tej przyjemności.
- Kłos, skacz wyżej, śniadania nie jadłeś? Marcyniak, zostaw te włosy do cholery! A ty Milczarek co się tak patrzysz, dostaniesz piłką w łeb zaraz i się skończy.
Siatkarze byli wyraźnie zmieszani, i tylko ci bardziej doświadczeni mieli odwagę uśmiechnąć się pod nosem. Bo nikt nie próbował się śmiać.
- A jak macie zamiar tak jutro grać, to ja nie wiem czy wy kiedyś staniecie na podium.
- Piechocka! Chcesz wejść na boisko? - zagadnął Wlazły, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Ten wysoki i chudy jak patyk siatkarz był jednym z niewielu, z którym nie chciałam zadzierać.  Papa Mariusz zawsze przywoływał wszystkich do porządku.
- Nie chcę was ośmieszać przy trenerze - rzuciłam nonszalancko, chociaż wiedziałam, że "ja po drugiej stronie siatki" równa się "śmierć na miejscu". Zagrywki Mariusza były atomowe.
- Nina...
Mój brat jak zwykle nie miał za grosz poczucia humoru. Możliwe, że wynikało to z ciągłej obawy o miejsce w drużynie. Ja nie miałam tego problemu. Czekałam, aż znajdzie się ktoś, kto weźmie moją posadę. Niestety, osoby z kwalifikacjami ceniły się trochę wyżej.
- Żartuję. Gracie świetnie. Trener jest dumny. I szczęśliwy. - Złapałam Falascę za policzki i pociągnęłam lekko do góry. - Ale już kończcie.
Byłam w szoku, gdy serio się zebrali i poszli. Trener też. Mieli jeszcze z pięć minut, mogli przeciągnąć do dziesięciu. Hiszpan nie wiedział, czy mnie podziwiać za posłuch, czy karać za rozwalenie treningu. Pokręcił tylko głową z niedowierzaniem i odszedł bez słowa. Wiedział, że nienawidzę braku odpowiedzi. Postałam jeszcze chwilę na hali sama i przypomniało mi się, dlaczego tak gnałam ze szpitala.
Pobiegłam pod męską szatnię i przyprawiłam o zawał pierwszego wychodzącego. Nie byłam jednak na tyle bezczelna by wejść.
Kacper ociągał się z wychodzeniem. Wszyscy zdążyli opuścić szatnię a on nadal gdzieś tam był. Gdy czas mojego treningu zaczął zbliżać się nieubłaganie, pchnęłam drzwi i wparowałam do środka.
- Kacper, musimy pogadać.
- Zawsze musisz robić wokół siebie taki szum? – rzucił z wyrzutem już na wejściu. Założył bluzę i zaczął szperać w torbie.
- Y... Tylko żartowałam.
- Dobra, co chciałaś? – Nadal nie patrząc mi w oczy warknął, aż zrobiło mi się naprawdę głupio. Może serio przesadziłam. Nie zamierzałam jednak przepraszać.
- Chciałam cię prosić żebyś wysprzątał dom na niedzielę, bo mama wychodzi ze szpitala, a ja przyjadę rano i ugotuję obiad.
Oparłam się o ścianę i podziwiając trwający nader długo spektakl pod tytułem „jestem zajęty szukaniem klucza do komnaty tajemnic w swojej torbie z brudnymi ciuchami z treningu”, czekałam na odpowiedź. W końcu mój uroczy młodszy brat, uroczy blondyn z twarzą nastolatka, wyższy ode mnie o głowę, skapitulował i podniósł na mnie wzrok.
- A co? Nie możesz wziąć wolnego w swoim klubie gogo?!
Nie brzmiało to zbyt miło. Dawno nie był dla mnie taki złośliwy. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Wiedział gdzie pracuję i dlaczego to robię i wydawało mi się, że jakoś to akceptował. Nie był szczęśliwy ale nie robił mi wyrzutów. Do dzisiaj.
- Kacper, co cię, do kurwy nędzy, ugryzło?
- Ojciec ciągle wypytuje, co robisz w weekendy. Chłopacy też. A ty jeszcze odwalasz jakieś chore akcje i robisz wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ta domówka, Włodarczyk, wcześniej Wrona. Wiesz, co o tobie mówią?
- No co?!
- Obstawiają za którego siatkarza się teraz weźmiesz.
- Tak? A ty co obstawiasz?
Nim zdążył odpowiedzieć, wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.


Zaraz po treningu wsiadłam w samochód i nim ktokolwiek zdążył coś ode mnie chcieć, ja byłam już w drodze. W ekspresowym tempie pokonałam trasę Bełchatów-Warszawa. Szybciej niż kiedykolwiek. Dlatego w pracy pojawiłam się szybciej niż zwykle. I dobrze, bo musiałam sporo zmienić przed występem. Wściekła nie dałabym rady tańczyć do wcześniej przygotowanej zmysłowej muzyki. Postanowiłam rozpocząć nieco dynamiczniej.
Odłożyłam rzeczy do szafki, sprawdziłam czy bar jest posprzątany i ewentualne niedoróbki szybko naprawiłam, a gdy pojawił się technik, wskazałam mu nową muzykę na moją część występu. Nie był zadowolony z wyboru ale nie miał innego wyjścia. Dzisiaj nikt nie mógł mi odmówić.
W garderobie było nadzwyczaj cicho. W piątki dziewczyny przychodziły na ostatnią chwilę, bo też pracowało się najdłużej. Zabrałam więc szybko pasujące „ubrania” i przebrałam się w czarne, koronkowe body i krótką ramoneskę z frędzlami, a do tego dobrałam w miarę wygodne czarne botki. Nim otwarto klub, weszłam na scenę żeby poćwiczyć.
- Kowbojka?
Nie zauważyłam, gdy na salę wszedł szef.
- Mniej więcej.
Odsunęłam się od rury i podeszłam bliżej. Na scenie światło było tak oślepiające, że nie widziałam niczego poza kawałkiem parkietu.
- Muzyka też inna?
- Tak – odpowiedział jak najbardziej pewnie, chociaż nie było to łatwe.
Starałam się nie denerwować, ale nadal nie przyzwyczaiłam się do jego szerokich ramion, ogromnych bicepsów i tatuaży.
- Kto cię wkurwił?
- Aż tak widać?
- Aż tak – wyraz twarzy Konrada Maleckiego nie zmieniał się często. Również i teraz szef nie grzeszył ekspresją. Nadal był poważny, chociaż wyczuwałam delikatne rozbawienie w jego głosie. 
- Faceci.
- Aha. Zaraz otwieramy, schowaj się lepiej.
I to „aha” to mogło być wszystko, ale starałam się dłużej nad tym nie zastanawiać. Wróciłam do garderoby bez robienia próby. Tym razem pójdę na żywioł.
Dziewczyny zdążyły już przyjść, a przynajmniej większość. Przywitałam się z koleżankami i przebrałam w nieco więcej zakrywające ciuchy; czarną, obcisłą spódnicę midi i crop top z długim rękawem do kompletu. Do tego buty na koturnie i mogłam iść za bar, zanim miał się zacząć pokaz. Na koniec najważniejszy szczegół – elegancka, czarna maska zakrywająca górną część twarzy. Klub nazywał się w końcu Masquerade. I wszystkie nosiłyśmy maski.
Było to z jednej strony wygodne dla nas – bo nie musiałyśmy się martwić, że rozpozna nas ktoś znajomy, a z drugiej dla szefa – bo nie musiał płacić nam tyle, ile inni szefowie warszawskich klubów gogo płacili dziewczynom pokazującym się topless i ujawniającym swój wizerunek. W końcu faceci patrzą też na twarz.
Ha ha. Dobry żart.
Maski tworzyły też swoistą atmosferę tajemniczości, dodawały odrobinę hipsterskiego klimatu i kojarzyły się z luksusem. Całe wnętrze było urządzone w starym stylu. Drewniane wykończenia, rzeźbione fotele i kanapy, miękkie obicia, złotawe elementy, stare lampy. Retro pomieszane z glamour. Dzięki temu, przychodzili tu podobno klienci o bardziej wysublimowanym guście. Czyli szpanerzy.
Biznesmeni, załatwiający tu swoje interesy. Koledzy szefa - typy spod ciemnej gwiazdy. Artyści. Warszawska bohema. Hipsterzy. Turyści. Raz nawet podobno był tu jakiś arabski szejk.
Wszystkich łączył jeden cel – obejrzenie młodych, jędrnych, nagich ciał w ruchu. Niestety, większość tancerek była już po trzydziestce. Ale na szczęście reklamacji nie było.
Za pięć dwunasta nadeszła moja kolej. Opuściłam bar i przebrałam się we wcześniej wybrane ciuchy. Gdy DJ włączył muzykę zebrałam się w sobie i pewnym krokiem weszłam na scenę. Wprawdzie w trakcie pracy udało mi się trochę rozluźnić ale gdy przypomniałam sobie słowa brata od razu wiedziałam, dlaczego wybrałam taką a nie inną aranżację.
Zrzuciłam ramoneskę przed końcem piosenki i pogratulowałam sobie wyboru butów, bo w przeciwieństwie do szpilek i koturn, płaskie kowbojki były niewiarygodnie wręcz wygodne a ja mogłam pozwolić sobie na więcej. Zatańczyłam pierwszą piosenkę, potem kolejną i kolejną, i po prawie pół godzinie zeszłam ze sceny mokra jak szczur. W przeciwieństwie do moich koleżanek nie musiałam tańczyć nago, ale za to musiałam zrobić konkretne show, aby rozgrzać publikę przed wejściem rozbierających się koleżanek.
Zmęczona ale szczęśliwa weszłam pod prysznic, a potem znów wskoczyłam w stare ciuchy i wróciłam za bar. Wprawdzie barman był ze mnie żaden, ale piwo lałam jak zawodowiec. I teraz też byłam już przy kranie, gdy na ladzie oparł się nie kto inny jak Andrzej Wrona.
Zamarłam. Siatkarze wprawdzie się tu pojawiali ale bardzo rzadko i nie miałam z nimi bezpośrednio do czynienia.
- Piwo proszę.
- Yhym...
Spuściłam wzrok i trzęsącymi się rękami sięgnęłam po kufel. Nalałam piwo z trochę większą ilością piany niż zwykle i szybko nabiłam napój na kasę. Siatkarz podał mi pięć dych.
- Reszty nie trzeba, słodziutka.
Nie zdążyłam się powstrzymać przed skrzywieniem się.
- Y... Dzięki.
Wyszłam niby to po nowe szklanki, mając nadzieję, że wróci na swoje miejsce, jednak nie zamierzał. A dodatkowo dołączył do niego jakiś inny siatkarz, a przynajmniej na siatkarza wyglądał. Wysoki, barczysty, szczupły.
- Piękna, to samo poproszę - zagadnął uwodzicielsko a mi się zrobiło niedobrze. Znosiłam to co weekend, ale obecność Wrony wyjątkowo działała mi na nerwy. Miał nikomu nie mówić o naszym romansie, a wyszło jak wyszło. Na szczęście żaden z nich nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. Maska plus ich stan upojenia zapewniały mi anonimowość. Dziwiłam się jednak, że dzień przed meczem byli w takim stanie.
Nalałam piwo i znowu dostałam sowity napiwek. I nadal miałam ich na głowie.
- Piękna, a macie może pokazy... indywi... no wiesz, sam na sam - zagadnął ten drugi. Równie wysoki i brodaty jak Wrona, jednak z jeszcze dłuższą brodą i gęstszą, kasztanową czupryną.
- No wiesz, nie.
- Ale na pewno?
- Yhym.
- Szkoda.
Nie odpowiedziałam. Podszedł kolejny klient, więc nim się zajęłam. Tamci jednak nie zamierzali posadzić dup, jak wszyscy, na wygodnych kanapach.
- Piękna - usłyszałam zaraz przy uchu.
Kurwa.
- Piękna!

To będzie długa noc.


***

Jeżeli ktoś woli czytać na wattpadzie to jest taka możliwość :) Szukajcie opowiadania "Kolce pod stopami" autorstwa fragile_m ;)

PS. Zastanawiam się nad całkowitym przeniesieniem na wattpad więc jeżeli jest choć jedna osoba, której się to nie podoba i woli bloga to niech się ujawni! :)

2 komentarze:

  1. Nadrobione! :) bardzo mi się podoba Twój styl pisania i mega się wyciągnęłam w to opowiadanie! :) Nie mogę się doczekać następnego ��
    Ps. Jestem tą jedną osobą która woli blog, proszę zostań tu też ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :* Skoro ktoś to tutaj czyta, to za chwilę wrzucę następny rozdział, który na wattpadzie już wisi :)

      Usuń