niedziela, 19 lutego 2017

4. Bez ciebie byłoby nudno

Budzę się z ogromnym kacem, jestem cholernie niewyspana i jedyne o czym marzę, to żeby się nie ruszać. Ale budzik dzwoni jak szalony. Z niemałym wysiłkiem sięgam po telefon, który nie wiadomo kiedy znalazł się na podłodze. Na wyświetlaczu świeci się na czerwono tytuł alarmu: "DZIECI". Impuls bardzo powoli biegnie przez moje zwoje mózgowe, i zanim jeszcze wszystkie synapsy wykonają swoją robotę, trybiki w mojej głowie zagrzewają się do czerwoności.
"Jakie, kurwa, dzieci?"
Spoglądam jednym okiem na leżącego obok Włodarczyka, bo przy obu otwartych oczach jest za jasno, i zastanawiam się, czy nie przespałam ostatnich dziesięciu lat. Może mamy już razem dzieci, mieszkanie, kredyt, psa? Boże, nie. Tylko nie Włodarczyk.
Nina, nie wydurniaj się. Nie masz dzieci, bo jakbyś je miała, to byś ich już nie miała.  Na pewno chodzi o cudze dzieci. Dzieci, dzieci... O kurwa, miałam przygotować układ dla mini-cheerleaderek. Nie nadaję się do tej roboty.
Całą siłą naparłam na łóżko i udało mi się podnieść. Nie było to jednak mądre posunięcie. Trzeba było się sczołgać. Głowa pękała tak jakby uszami miał wypłynąć mózg. Włodarczyk natomiast nadal smacznie spał, jednak i jego sen nie miał trwać długo. Zanim zdążyłam zaparzyć kawę, z jego telefonu dobiegły bliżej niezidentyfikowane dźwięki, po których zaczęła grać jakaś piosenka discopolo.
- Wojtek, obudź się. - Szturchnęłam go, gdy niewzruszony nawet nie przestał chrapać. - No, ej! Wstawaj! WŁODARCZYK!
- Jeeeeezu, zawału serca dostanę. Co się stało, kochanie?
Policzyłam do trzech, zanim odpowiedziałam i podałam mu telefon, na którym widniało nieodebrane połączenie.
- To się stało. Dzwonią po ciebie. Pewnie już wracacie.
- Co, gdzie? Ale... Ku... motyla noga!
Nigdy nie widziałam człowieka, który tak szybko zebrałby się do wyjścia. Zanim jednak opuścił moje mieszkanie, wrócił się do mnie, stojącej w osłupieniu nad kanapą i pocałował mnie siarczyście w policzek.
- Żegnaj, pani mego serca.
Nim zdążyłam ułożyć w głowie całą wiązankę, zamknęły się za nim drzwi.


Na sali znalazłam się pięć minut przed czasem. Szczegół, że żeby tam dotrzeć musiałam się przedrzeć przez dziki tłum krasnali i ich matek. Ojciec zorganizował przesłuchania do nowego zespołu cheerleaderek, który miał się składać z dziewczynek w wieku od 4 do 9 lat. Spodziewałam się kilku osób, paru znajomych żon siatkarzy i może tyle samo zagorzałych kibicek, nic więcej. Tutaj, miałam wrażenie, znalazły się wszystkie kobiety z Bełchatowa w wieku rozrodczym, ze wszystkimi swoimi dziećmi. Nie sprawdzałam aktualnej średniej liczby dzieci przypadających na jedną rodzinę, ale podejrzewam, że liczba ta oscylowała wokół czwórki. Z czego połowa to dziewczynki. A gdy zaczęłam mnożyć liczbę mijanych kobiet razy dwa znowu rozbolała mnie głowa.
Nie potrafiłam ogarnąć tej masy ludzi wzrokiem, a co dopiero robić jakieś przesłuchanie i wybierać zespół. Czułam, że zaraz zacznę panikować, jąkać się i pewnie na koniec zemdleję. Dwoiło mi się i troiło w oczach, a typowa dla mnie złośliwość i pewność siebie zniknęły. Wzięły i poszły.
- Co? Nie spodziewałaś się takich tłumów?
Głos pierwszego trenera bełchatowskiej drużyny tuż za moim uchem wystraszył mnie prawie śmiertelnie i aż podskoczyłam. Nawet zazwyczaj zabawny, hiszpański akcent, nie poprawił mi humoru. Nic nie rozumiejącym wzrokiem spojrzałam na czterdziestoletniego Hiszpana z młodzieńczym wąsem nad górną wargą i ciemnymi loczkami na głowie. Wyraźnie "zrobiłam mu dzień".
- Spokojnie, nie zabiję cię, jak nie wybierzesz mojej córki.
- To ty masz córkę?!
- Nie. Dlatego jesteś bezpieczna. - Puścił mi oczko, a ja tylko wzniosłam oczy ku niebu.
Całe życie z wariatami. Jednak po chwili ten sam wesołek pomógł mi ogarnąć tłum i nie wpuścił siatkarzy na halę. Wtedy to dopiero rozpętałoby się piekło. Ojciec zapomniał, że w czwartki trening odbywa się później niż zwykle. Ostatnio wiele zapominał. Jednak o tym, żeby się pojawić i przemówić do przybyłych matek-Polek, niestety pamiętał.
- Drogie panie, i panowie oczywiście. Jest nam niezmiernie miło, że jesteście razem ze swoimi utalentowanymi pociechami. Dla każdego z was znajdziemy czas, ale nie możemy obiecać każdej dziewczynce, że znajdzie się w zespole. Mamy niestety tylko trzydzieści miejsc. - Po moich plecach przebiegł jakiś dziwny impuls i aż dostałam gęsiej skórki. TRZYDZIEŚCI? Czy to jakieś żarty? Nad moją garstką ledwo panuję. Gdybym była bardziej delikatna, pewnie już bym zemdlała. Niestety, w tym względzie byłam mało kobieca. - A chętnych jest dużo, dużo więcej. Ale jak już mówiłem, każdej chętnej się przyjrzymy i oczywiście nie jest to ostatnia szansa na to by zaistnieć. Jednak dzisiaj już nie zanudzam. Oddaję głos pani trener.
Chodziło o mnie. Próbując przywołać na twarz uśmiech, podeszłam do ojca i zabrałam od niego mikrofon. Starałam się nie zabić go wzrokiem, gdy mi go podawał, ale to było silniejsze ode mnie. Jednak jak zwykle się tym nie przejął i z uśmiechem się pożegnał.
- Dzień dobry... Mam na imię Nina i prowadzę zespół cheerleaderek seniorek. Poprowadzę również zespół dziecięcy. Z racji, że chętnych jest tak wiele, chciałabym najpierw przeprowadzić krótką rozgrzewkę dla wszystkich, a potem podzielić dziewczynki na grupy... według... hmm... alfabetycznie. Albo zrobimy jak na w-fie, kolejno odlicz.
Odsunęłam mikrofon od twarzy i odsapnęłam. Gdyby nie te wszystkie matki, nie miałabym się czym stresować. Jednak ich wzrok przeszywał mnie na wskroś. Nie byłam "po prostu Niną". Byłam Niną Piechocką, córką prezesa. Czyli nikim. Głupim dziewczęciem, co ma wpływowego ojca i robi sobie co chce. Nie ma talentu, doświadczenia, wykształcenia.
"Nina, weź się w garść. Tańczysz od dziecka, pracujesz z gwiazdami, talent to rzecz względna. Do roboty." Odłożyłam mikrofon, zawołałam trenera żeby pomógł mi przynieść podest, na którym zazwyczaj stają zwycięzcy odbierający medale i na nim też stanęłam.
- Bardzo proszę wszystkich dorosłych o zajęcie miejsc na trybunach. Dzieci natomiast o przygotowanie się do rozgrzewki. Zdejmijcie bluzy, zimowe buty, jak nie macie tenisówek możecie ćwiczyć w skarpetach.
- Pochorują się. Zwariowała pani? - Dobiegło do mnie z trybun. Kojarzyłam tę babę. Chodziła na mecze od kiedy pamiętam. Nie wspomnę co robiła z siatkarzami od kiedy pamiętam.
Udałam, że nie słyszę i podeszłam do sprzętu. Włączyłam muzykę, nieco głośniej niż zwykle na próbach, i zaczęłam od zwykłego marszu w miejscu. Dzieciaki fajnie sobie radziły, mimo tego, że spora część miała głupich rodziców. Przykładowo, pięć dziewczynek było w baletkach. Nie w balerinkach, baletkach, ze sztywnym przodem. Postanowiłam więc nie szaleć, żeby nie zniszczyć tym dzieciom życia.
- Fajnie, fajnie. A teraz skaczemy, ale tak tylko troszkę. O, tyle. - Między kciukiem a palcem wskazującym zostawiłam odstęp na jakieś pięć centymetrów. Niby to głównie przedszkolaki, ale skakanie boso nie należy do przyjemności. Współczułam tym "niby księżniczkom swoich rodziców". Moja mama nie pozwoliłaby,  żebym tak nadwyrężała stawy. Boso można chodzić po trawie, nie skakać po parkiecie.
Kiedy dziewczynki zaczynały powoli marudzić, zawołałam niezłomnego trenera Falascę i poprosiłam, by skombinował mi taśmy, których siatkarze używali do rozciągania. Mój niecny plan przewidywał podzielenie dzieciaków na grupy według tego, gdzie stoją. W trakcie ćwiczeń pomyślałam, że nie wszystkie mogą ogarniać liczenie. Sama w tym wieku jadłam jeszcze piach.
- Ok, to teraz usiądźcie sobie spokojnie, a my podzielimy was na grupy.
Szybciutko obeszłam boisko i podzieliłam dzieciaki na pięć grup, po prostu przeciągając taśmę z jednej strony trybun do drugiej, prostopadle do linii wściekłych matek.
- Miało być liczenie! - rzuciła jakaś blondyna, gdy przechodziłam z taśmą.
Obrońca uciśnionych. Udałam, że nie słyszę, i dalej instruowałam dzieciaki. Przesunęłam je bliżej matek, nadal odgradzając od siebie nawzajem taśmami i wezwałam do przodu jedną grupę. Większość oczywiście była boso, nie mogłam więc szczególnie zaszaleć, jednak wpadłam na genialny plan, czyli najbardziej "chodzoną" choreografię jaka mi przyszła do głowy. W głośnikach zabrzmiała piosenka "Hit the road Jack" a ja kazałam dzieciakom naśladować mój chód, wysoko podnoszone nogi, wymachiwania rękami i z rzadka biodrami, jednocześnie uważnie je obserwując. Gdy muzyka przestała grać, weszła druga grupa, potem trzecia, czwarta i w końcu piąta. Pięć razy puściłam "Hit the road Jack". Mimo iż lubię tę piosenkę, nie miałam ochoty słuchać jej ponownie tego dnia.
- Ok, mniej więcej wiem co i jak, i proszę dziewczynki, które poklepię po głowie, o podejście na sam przód.
Wybrałam te, które wydawały się najbardziej kumate i nim matki zaczęły przekrzykiwać się jedna przez drugą szybciutko podziękowałam za przyjście i obiecałam kolejne castingi wkrótce.
- Widzimy się zatem w poniedziałek o siedemnastej. W tym samym miejscu. Przynieście stroje na przebranie i koniecznie tenisówki lub adidasy. Buty mają być wygodne. A reszcie dziękuję i, mam nadzieję, do zobaczenia na następnym castingu.
Szybciutko ukłoniłam się wpół, szepnęłam trenerowi Miguelowi, że muszę lecieć, bo w istocie tak było, i ruszyłam w te pędy w stronę wyjścia. Naprawdę, musiałam już wyjść. Raz, że któraś z matek mogłaby mnie dogonić i zabić, za to że nie wybrałam jej Dżesiki. Dwa, że za niecałe trzy godziny miałam już być w Warszawie na planie teledysku koleżanki Alicji. Damian miał już czekać w stolicy, a zatem musiałam jechać sama, a nie uważałam się za najlepszego kierowcę.

Tym razem nie udało mi się być pięć minut wcześniej. Najpierw wjechałam na roboty drogowe i musiałam odstać swoje, a potem z nerwów pomyliłam zakręt i przez głupi ciąg ulic jednokierunkowych nadrobiłam z pięć kilometrów w samym mieście. Zziajana i czerwona ze złości wpadłam na salę.
- Damian, to jest ta twoja nimfa?
Znudzony choć nadal bardzo wyraźny głos młodego, wyblakłego reżysera dotarł do moich uszu jako pierwszy. Nie "dzień dobry", nie "dlaczego się spóźniłaś", ale od razu policzek w twarz.
- Damian mówił, że tańczyłaś KIEDYŚ balet.
- Tak, KIEDYŚ.
Ależ mnie gość wkurwił. Jak ja niby miałam się wyluzować i wczuć w romantyczny, liryczny wręcz klimat, kiedy najbardziej czerwonym elementem tej walentynkowej sceny była moja twarz. Damian najpierw zbladł, ale po chwili stanął na wysokości zadania.
- Ksawery, Nina tańczy balet, tańce towarzyskie i nowoczesne. Daj jej szanse, a nie pożałujesz. Na pewno nie chciała się spóźnić, wiesz jak to bywa w Warszawie...
- Wiem, dlatego zawsze wychodzę wcześniej bo szanuję pracę i czas innych.
- Przepraszam, jechałam tu z Bełchatowa... - zaczęłam się kajać. Jak bardzo nie byłby wkurzający, miał trochę racji...
- Mogłaś nawet z Mongolii. Opóźniasz pracę całego zespołu a nie jesteś żadną diiiiwą. - Przy diwie wykonał jakiś dziwny ruch ręką, coś jakby rysował palcem esyfloresy w powietrzu. Nie zamierzałam z tym polemizować. W końcu nie byłam diiiiwą.
- Przepraszam. To już się więcej nie powtórzy.
- Wiem o tym.
- Ksawery! Proszę cię...- zaprotestował Damian, ale ten był nieugięty.
- Wracajmy do pracy.
Odwrócił się do mnie plecami i machnął ręką na operatora. Tak naprawdę, to jeszcze nie kręcili sceny tańca, bo ta miała się odbyć na dachu budynku, ale wszyscy byli już wymalowani i do dyspozycji.  Teraz piosenkarka po raz enty udawała że śpiewa, ubrana w błyszczącą, zwiewną złotą suknię, na tle namalowanej na czarnej ścianie wielkiej złotej mandali. Ja też miałam być w złotej, zwiewnej sukience, tyle że dużo krótszej. Czasem denerwowała mnie ta moda na sukienki odsłaniające majtki, bo dzięki nim mój ojciec uważał, że tancerki to dziwki (skrót myślowy, ale zawsze był blisko tego słowa). Fakt, były bardzo wygodne, ale komentarze o moich majtkach za każdym razem irytowały mnie tak samo. Tak, tym razem miałam ubrać złote majtki.
Po godzinie nudzenia się za plecami reżysera Ksawerego przenieśliśmy się w końcu na dach. Opatuleni w kurtki i futra, gdyż wieczór był wyjątkowo chłodny. Temperatura odczuwalna oscylowała wokół minus trzydziestu stopni. Ale za to niebo było piękne. Przejrzyste, bezchmurne i nawet jakby smog gdzieś zniknął.
- Jak jutro nie będę chora to chyba pójdę do kościoła nieść modły dziękczynne, serio.
- Oj Nina... Nie będziesz, musisz tylko się rozgrzać - wymruczał Damian, pocierając moje ramiona.
- Oj Damian, zrobimy to w łazience czy za kominem?
- Co?!
Biedak był autentycznie przerażony, bo miał brudne myśli, a mi zwyczajnie humor wrócił. Puściłam mu oko.
- To też oczywiście możemy zrobić, ale chodziło mi o kieliszeczek na rozgrzanie. Pytałam, czy wypijemy na dole, czy wystarczy jak schowamy się za tym duuużym kominem.
- Wykończysz mnie.
- Chyba ty mnie. Nie mów, że zapomniałeś wziąć.
- Ja? Zawsze jestem przygotowany.
- No mam nadzieję.
Lekko szarpnęłam go za brodę i pchnęłam w stronę komina. Rozejrzałam się, czy ktoś patrzy, ale wszyscy skupili się na montażu oświetlenia i realizowaniu dzikich wizji młodego Woody'ego Allena. W sumie był nawet do niego bardzo podobny. Czarne włosy, śmiesznie przylizane. Blada, bardzo blada cera. Chorobliwie szczupła sylwetka. Miał nawet okulary.
Damian wyciągnął małpkę z kieszeni kurtki i kulturalnie, najpierw podał damie, czyli mi. Szybciutko łyknęłam, raz a dobrze, a następnie on skończył. Poruszaliśmy się trochę i zbliżyliśmy się do planu.
- Jestem czerwona?
- Nie, blada jak ściana.
- Dobra szpachla.
Chłopak tylko się uśmiechnął i objął mnie ramieniem. Świeciły mu się oczy i nabrał rumieńców, zarost urósł mu od ostatniego spotkania, ale nadal był chyba najprzystojniejszym facetem jakiego znałam. Przyjemnie było tak stać, wtuloną w jego bok, i patrzeć na zachodzące słońce. Wyobrażałam sobie nawet, jak by to było być jego dziewczyną. Jednak ktoś zaciekle starał się zepsuć mi humor tego dnia. Ksawery.
- Co wy tak stoicie? Rozgrzewajcie się, bo nie będę marnował na was taśmy. Muzyka!
Westchnęłam i zrobiłam krok w przód, uwalniając się przy tym z uścisku. Zrzuciłam kurtkę na najbliższy murek, mając nadzieję, że nie było tam odchodów wszędobylskich gołębi i zaczęłam tańczyć. Na początku mieliśmy tańczyć osobno, a dopiero potem mieliśmy się schodzić i rozstawać, kilka razy. To ten układ, gdzie Damian kazał mi być kobiecą i kręcić tyłkiem zamiast wymachiwać. Cóż, przy tej scenerii miało to sens.
Nim skończyliśmy, Woody Allen już przywoływał nas do porządku.
- Więcej uczucia! Ten facet to miłość twojego życia. Daj coś z siebie.
- Damian, ogarnij się - zażartowałam, chociaż coraz mniej było mi do śmiechu. Alkohol szybko wyparowywał.
Zatańczyliśmy ten układ jeszcze sześć razy. Nie żartuję. Słońce zaszło, ludzie chcieli nas zabić, wszystkim było już zimno, tylko nie nam bo od tego ciągłego tańczenia zdążyliśmy się nieźle rozgrzać.
- Ok, nic już z was nie będzie, możecie się ubrać - podsumował nas reżyser i jakby nigdy nic wstał i zebrał swoje rzeczy. - Dziękuję wszystkim, plan zrealizowany, teraz wszystko w rękach naszych wspaniałych montażystów. Może was nie wytną - rzucił w naszą stronę. Od razu zrobiło się zimniej.
- Ksawery, nie bądź dla nich taki surowy. Przecież nieźle im poszło - zaczęła nas bronić Maria, piosenkarka. Niziutka, filigranowa brunetka, która przez cały czas raczej do nikogo się nie odzywała tylko wywołana robiła swoje.
- Skoro tak uważasz. - Bąknął. Dziewczyna jednak nie spuszczała z niego wzroku. Nie spodziewałam się, że taka kruszyna, może mieć taką siłę. - Może trochę przesadziłem. Przepraszam.
- Yyy... W porządku. To ja przepraszam za to spóźnienie.
Maria podeszła do mnie i Damiana i uścisnęła nam obojgu dłonie.
- Dzięki za współpracę. Nie słuchajcie Ksawerego, chętnie zatrudnię was znowu.
- Dzięki - westchnęłam. - Już się bałam, że na serio jesteśmy tacy beznadziejni.
- Nie! No co ty! Już za pierwszym razem była chemia. I magia! To jak tańczycie... Wow. Ale Ksawery, no cóż. Ma swoje humory ale to profesjonalista. Źle na pewno nie będzie.
Pożegnaliśmy się z ekipą, ja pożegnałam się ze złotą sukienką, i Damian odprowadził mnie do samochodu.
- Wiesz... Tak pomyślałem, że może zostaniesz jeszcze chwilę w Warszawie? Idziemy z Alicją i jej ekipą świętować nagranie nowej płyty. Wiem, że jej nie lubisz...
- To nie tak.
- ...ale w sumie niedługo też będziesz częścią tego sukcesu...
- Nie wiadomo. Choreografów w stolicy nie brakuje, Alicja może zatrudnić kogoś innego, szczególnie po tym jak Ksawery wystawi mi opinię diiiiwy - zatoczyłam ręką esa-floresa w powietrzu. - Dzięki za propozycję, ale muszę się porządnie wyspać.
- Ok, ale daj znać jak dojedziesz. Żebym się nie martwił.
- Ok.
Wsiadłam do mojego luksusowego golfa dwójki i z poczuciem lekkiego ukłucia żalu odjechałam. Bardzo chciałam zostać, bo uwielbiałam imprezy w stolicy, i nawet zmęczenie powoli mi minęło, ale wiedziałam, że nie będę tam mile widziana.
Włączyłam radio na full i drąc się jak głupia całą drogę, dojechałam do Bełchatowa. Schody zaczęły się, gdy skręciłam między bloki, ściszyłam radio i od razu zachciało mi się spać. Powieki miałam ciężkie jak z ołowiu, ale nie mogłam sobie pozwolić na utratę koncentracji właśnie teraz. Dojechałam pod blok, zaparkowałam na "swoim" miejscu i przymknęłam oczy, żeby ulżyć sobie choć przez chwilę.
Obudził mnie łoskot obijanej pięścią szyby i wiązanka przekleństw.
- Nosz kurwa mać, Nina, wstawaj! Hej!
Otworzyłam oczy z wielkim trudem. Było mi cieplutko i błogo, i właśnie weszłam w tą najgłębszą fazę snu. Czy jakoś tak. Ja się nie obudziłam, ja zmartwychwstałam.
- Co... się... stało?
Przetarłam oczy i zobaczyłam za zaparowaną szybą Andrzeja.
- Głupia, zamarzniesz tu. Wstawaj i chodź do domu.
Rozejrzałam się, gdzie jestem i o co chodzi. Siedziałam w aucie, ciągle na chodzie, z włączonym ogrzewaniem. Po drugiej stronie szyby kierowcy Andrzej tracił cierpliwość.
Przekręciłam kluczyk i wyłączyłam samochód, a następnie odblokowałam drzwi - zawsze jeżdżę z zamkniętymi, bo raz mi się otworzyły w trakcie jazdy - i otworzyłam. Od razu tego pożałowałam. Na zewnątrz było zimno jak na biegunie północnym. Andrzej wyciągnął rękę w moją stronę i pomógł mi wstać. 
- Zwariowałaś?! A jakby ktoś cię tu znalazł i wytargał z samochodu, a potem Bóg wie co zrobił?! Myślisz czasem?!
- Dajcie mi dzisiaj wszyscy spokój... – wybełkotałam nadal jeszcze senna i odepchnęłam go.
- Co niby?! – oburzył się, podnosząc głos jeszcze bardziej.
- Cały dzień wszyscy się na mnie wyżywają. Nie jestem workiem treningowym...
- To myśl! – Popukał mnie w czoło a następnie otworzył przede mną drzwi do klatki. Odrobinę ciszej dodał: - Bo jeszcze trochę i mogłabyś nim zostać, dosłownie.
Zatrzymałam się kilka kroków przed wejściem do mojego mieszkania. Miał rację.
- Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte – odburknął, wciąż jeszcze zły.
- Dzięki, że mnie obudziłeś...
- Nie ma za co. A jutro przyjdę po ciebie jak będę jechał na halę. Raczej tego swojego golfa nie odpalisz – dodał, powstrzymując się od większych złośliwości. Nienawidził mojego samochodu.
- Racja. Jeszcze raz dziękuję...
- W porządku, idź spać.
- Dzięki, Andrzej. Dobranoc.
Zamknęłam drzwi, ale nie na klucz. Zawsze było mi głupio dzwonić zamkami, gdy ktoś znajomy jeszcze nie zdążył sobie pójść. Stanęłam i nasłuchiwałam, ale Andrzej chyba nie zrobił kroku. Spojrzałam przez wizjer. Nadal stał przed moimi drzwiami, intensywnie nad czymś rozmyślając. Nie miałam odwagi się ruszyć.
- Nina, zamknij drzwi na klucz.
O mało nie dostałam zawału serca, ale wykonałam polecenie. I wtedy Andrzej odsunął się od drzwi i poszedł sobie, jak gdyby nigdy nic, do siebie.

2 komentarze:

  1. Nadrobiłam sobie poprzednie części i w końcu mogę napisać jakiś komentarz :P No i taka drobna uwaga, to zadbaj o akapity, bo bez nich tekst źle wygląda i czasami źle się czyta. Po za tym bardzo fajnie, bo nie doszukałam się jakichś tam błędów. Historia rozkręca się i nabiera tempa, co fajnie opisujesz. Nina wcale mnie nie wkurwia, jak to masz w ankiecie :P a swoją drogą to też oddałam głos. Tutaj akurat na koniec te dialogi mogłaś lepiej rozbudować, bo jakoś tak bez żadnych wtrąceń to tak bezpłciowo. Ja lubię czytać o uczuciach bohaterów. Ogólnie mi się podoba, więc daj znać, kiedy pojawi się coś więcej. Pozdrawiam ciepło! I zapraszam do mnie, bo akurat zaczynam z prologiem. [kolekcjoner-cial]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! <3 <3 <3
      Postaram się przed publikacją kolejnej części poprawić nieco poprzednie. Osobiście również nie lubię suchych dialogów ale strasznie boję się, że nie umiem robić wtrąceń, które nie przeszkadzałyby w czytaniu i rozumieniu - i stosuję je umiarkowanie. Popracuję nad tym :)
      Dam znać kiedy nowy rozdział - i spodziewaj się mnie na dniach. Coś czuję, że polubię Morawskiego:)
      Pozdrawiam,
      Marta

      Usuń