– Nina, wiesz, że w sylwestra minie pięć lat od kiedy działamy?
Podniosłam nieprzytomny wzrok na szefa, starając się nie wyglądać przy tym jak wrak człowieka. Ale tak się czułam. Od kilku dni piłam tylko koktajle białkowe i spałam po 4–5 godzin dziennie. Malwina, mimo najszczerszych chęci, nie radziła sobie z dzieciakami. Natomiast ja nie potrafiłam zrezygnować z pracy w Masquerade. Do tego dochodził jeszcze kanał na Youtube’ie, który cieszył się dużym zainteresowaniem i dwie nowe propozycje współpracy przy teledyskach w nadchodzących dniach. Gdyby nie praca w bełchatowskim klubie, mogłoby być ich więcej.
– Tak, szefie – odpowiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia kiedy klub zaczął funkcjonować. Nie byłam z nim tak długo związana.
– Zatem jaki masz pomysł na jubileusz?
Zwrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy, a ja jak zwykle zareagowałam tak samo. Mimo iż znałam go już ponad rok, jego tatuaże na szyi i ogolona na łyso głowa budziły we mnie lęk.
– E…
Próbowałam sprawiać wrażenie ogarniętej, poważnej dziewczyny, ale kompletnie brakowało mi odwagi i pewności siebie. A w tym momencie także pomysłu. I nie rozumiałam, dlaczego w ogóle szef wymaga ode mnie jakichkolwiek pomysłów. Nie byłam managerem tylko podrzędną tancerką i kelnerką.
– Bo myślałem, że mogłabyś wymyślić coś takiego… z jajem. No wiesz. To w końcu PIĘĆ lat. Dla klubu takiego jak nasz to duża sprawa. – Oczy mu się zaświeciły. Był dumny, że przetrwaliśmy tyle lat bez żadnych problemów, kontaktów z policją czy urzędami. – A ty się na tym znasz.
– Ja? Ale na czym? – Ostatnie zdanie wybiło mnie z rytmu. Nie wiedziałam, że szef cokolwiek o mnie wie. Chyba go przeceniłam.
– No, na tańcu. Trenujesz cheerleaderki, występujesz w teledyskach… – Szczęka spadła mi na trampki. – Mogłabyś przygotować nasze dziewczyny i zrobić coś takiego jak w tym musicalu… no… Chicago.
Z wrażenia oparłam się o framugę drzwi, bo niechybnie mogłabym stracić zęby po kolejnej rewelacji. Z jednej strony byłam wniebowzięta rozmachem przedsięwzięcia, bo zawsze chciałam coś takiego zrobić, ale z drugiej… nie znałam możliwości tych tancerek i bałam się, że mogły mnie przede wszystkim rozczarować, natomiast warunki w samym klubie nie były jakieś nadzwyczajne. Do tego dochodził czas. I ten martwił mnie najbardziej.
– Szefie, to bardzo miłe, że szef o mnie pomyślał… – zaczęłam, próbując pozbierać myśli i nie urazić mojego pracodawcy. – … ale do sylwestra został miesiąc. Nie wiem, czy damy radę…
– Oczywiście, że damy. Dziewczyny szybko się uczą.
Mężczyzna usiadł wygodnie w fotelu przy swoim wielkim, dębowym biurku. Skrzyżował ręce na piersiach, przez co jego mięśnie wyglądały na jeszcze większe. Wyglądał jak gangsterzy z filmów. Nie ułatwiało mi to sprawy.
– A kiedy mamy trenować?
– Przed pracą, oczywiście. – Wydawało się, że szef ma odpowiedź na każde pytanie.
– Hmm…
– Jakiś problem, Nino?
Prawie nikt nie mówił do mnie „Nino”. Nawet moi rodzice, chyba że nabroiłam.
– Nie, ale wątpię, że dziewczyny będą chciały dłużej pracować…
– O to się nie martw. – Przerwał mi nim rozwinęłam myśl i z uniesioną w geście protestu na moje wymówki dłonią dodał: – Martw się o występ. Jak dobrze ci pójdzie, dostaniesz wysoką podwyżkę. Jak źle… – zrobił teatralną pauzę. – Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Na razie powiedz dziewczynom o naszych planach, a godziny treningów ustalimy po pracy.
Kompletnie zbita z tropu zamknęłam za sobą drzwi. Chciałam tego występu, ale nie na wariackich papierach. A ekipa Masquerade to nie był High School Musical, w którym wszyscy śpiewają i tańczą.
Nie dość, że szef nawet mnie nie spytał o zdanie, to jeszcze czekał z tym wszystkim do ostatniej chwili. Sprzeciw oznaczałby pożegnanie się z pracą, a tego na razie nie chciałam, wzięłam więc na barki przygotowanie tego występu z nadzieją, że podołam. I obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, na więcej się już nie zgodzę.
Kogo ja chciałam oszukać?
Mimo iż doktor dał mi spokój, a Damian mnie opuścił, nie przybyło mi wolnego czasu. Jak satelita krążyłam po wyznaczonej orbicie – praca, treningi, wizyty u rodziców, treningi, praca. Bełchatów - Warszawa. W międzyczasie spotykały mnie tak zwane zdarzenia losowe. Zepsuty samochód, wizyty u informatyka, a nawet jedna sesja zdjęciowa na rzecz mojej strony internetowej. Każdą wolną chwilę spędzałam natomiast na śledzeniu profili społecznościowych ulubionych choreografów i podpatrywaniu ich najnowszych dzieł.
Pewnego dnia, tuż przed świętami bożego narodzenia, odwiedziłam rodziców w środku tygodnia. Ojciec wyjątkowo nie był w pracy, a mama skrzętnie wykorzystywała ten fakt, zmuszając go do zdobycia i przystrojenia choinki.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, moim oczom ukazała się ogromna jodła. Stojąca w przejściu między korytarzem a salonem.
– Maaamooo! – zawołałam, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. – Maaamooo!
– Nina, nie krzycz, jestem w salonie.
– Nie widać… – wymamrotałam pod nosem, odwieszając kurtkę do szafy.
Spróbowałam przesunąć leżącą pod dziwnym kątem choinkę, ale zahaczyła o coś w salonie i jedyną opcją było zrzucenie jej na środek pokoju. Kuszące, aczkolwiek mogłabym uszkodzić mamę, która majaczyła mi gdzieś pomiędzy gałęziami.
– Nie było większej choinki? – zadałam pytanie ni to do siebie, ni do mamy, próbując jednocześnie znaleźć sposób na ominięcie drzewa bez żadnych strat materialnych. Niestety, ani nie uzyskałam odpowiedzi na pytanie, ani też nie znalazłam sposobu innego, niż wczołgać się do salonu. A tego dnia nie miałam zamiaru upaść tak nisko.
Usiadłam na szafce na buty i obiecałam sobie, że nie powiem już nic złośliwego i nawet poczekam na moment, w którym choinka znajdzie się na swoim miejscu. Żyłam nadzieją, że nie będzie to trwać długo.
– Gdzie jest tata?
– W piwnicy, szuka stojaka – usłyszałam, stłumiony przez ściany i choinkę, głos mamy z kuchni.
„No to utknęłam” pomyślałam, odruchowo sprawdzając godzinę na telefonie.
– To może pójdę mu pomóc…
– Nie, na pewno zaraz znajdzie. – Rzuciła mama pomiędzy ubijaniem kolejnych kotletów. – Zresztą jeszcze nie odśnieżyliśmy wejścia do piwnicy.
– Ech.
– Nina, nie wzdychaj mi tam, tato zaraz przyjdzie.
– Daję mu pięć minut.
– Kooooonraaaaaad – krzyknęła rodzicielka z taką mocą, że pewnie nawet sąsiad się zląkł.
Już po chwili w korytarzu słychać było charakterystyczne szuranie starych kapci, a po nim przerażony głos ojca.
– Co się stało?!
– Zrób coś z tą choinką – prychnęła jak kotka mama. – Nina siedzi w korytarzu.
– Nie znalazłem jeszcze stojaka… – zafrasował się ojciec, kompletnie pomijając mój temat. Nie pierwszy raz.
– Konrad.
Oczami wyobraźni widziałam przeszywający na wskroś wzrok mamy, tym razem skierowany w stronę taty. Wiedziałam, że już się poddał. Choinka po chwili, powoli zaczęła znikać w głębi salonu.
– Co tam, Nina? Jak w pracy? – zagadał jak gdyby nigdy nic, a zaraz potem dodał. – Bo wiesz, mam dla ciebie świetną wiadomość.
– Yyy… Jaką wiadomość?
– Dostaliśmy organizację Final Four, będziesz musiała przygotować jakieś fajne, dłuższe układy, na dwa dni.
Przez moje ciało przeszedł jakiś dziwny prąd, wzdrygnęłam się i momentalnie zrobiło mi się zimno.
– Ale…Ale to już pewne? – zająknęłam się, siadając na kanapie.
– Tak, już puściliśmy to do mediów.
Spanikowana zaczęłam bardzo intensywnie zastanawiać się, jak rozwiązać ten problem. Już teraz miałam na głowie całkiem sporo, a po sylwestrze planowałam zmniejszyć nieco zakres obowiązków w klubie na rzecz Malwiny, a później poprzedniej trenerki, która obiecała wrócić zaraz po macierzyńskim.
– A pani Aneta kiedy wraca z macierzyńskiego?
– Nie wiem, ale chyba nie w tym roku. – Ojciec odłożył siekierkę, którą formował pieniek drzewka i zwrócił się w moją stronę. – Myślałem, że się ucieszysz. Większa widownia, masz pełną swobodę działania i to nie musi być tylko machanie pomponami. Myślałem, że się ucieszysz. – Dodał z wyrzutem.
– Cieszę się, oczywiście – odpowiedziałam szybko, próbując go udobruchać. – Ale nie wiem, czy sama dam radę.
Z kuchni wychyliła się mama, z wielkim widelcem w dłoni i serdecznym uśmiechem na ustach.
– Nina, oczywiście, że sobie poradzisz. Zresztą masz jeszcze dużo czasu.
– No tak… A jak tam wizyta na badaniach?
Rozsiadłam się wygodnie na krześle w kuchni, zostawiając tatę z choinką. Nigdy nie byłam dobra w pracach manualnych, a z racji tego, że z ojcem nigdy się nie zgadzaliśmy, nie było mowy o dłuższym pobycie w tym samym pomieszczeniu. Niestety, nie byłam córeczką tatusia.
– W porządku. Na razie wszystko dobrze. – Mama bez uprzedzenia wyciągnęła w moją stronę drewnianą łyżkę pełną zupy. – Dobra?
– Yhym. – Wymruczałam z pełnymi ustami.
– No to dobrze.
Bulgot gotującej się zupy w garnku ucichł, a zaraz po nim również skwierczenie lekko przypalonych kotletów. Mama zgasiła wszystkie palniki i usiadła obok.
– Wiesz, rozmawialiśmy sobie trochę z doktorem Arturem. Mówił, że chętnie poszedłby z tobą na bal sylwestrowy, wiesz, ten organizowany przez szpital. Miałam ci nie mówić, pewnie sam zadzwoni, ale wolałam cię przygotować.
– Maaaamooo – jęknęłam. Wyobraziłam sobie tą rozmowę i wszystko przewróciło mi się w żołądku. Mama namawiająca Artura, żeby dał mi jeszcze jedną szansę. Artur, z poczucia obowiązku i przyzwoitości, zgadzający się zaproponować mi kolejne spotkanie. Gorzej być nie mogło. Teoretycznie. Bo przecież muszę się jeszcze z tego wykręcić. Sylwester spędzam w Masquerade.
– To jest naprawdę bardzo miły chłopak. – Nie ustępowała mama, natomiast ojciec wrócił z piwnicy i wiedziałam, że zaraz się do niej dołączy.
– A nie uważacie, że jest dla mnie za stary?
– No… – zająknął się tata. – Jest od ciebie starszy, ale nie tak bardzo. Twoja ciocia Marysia ma męża dwa razy starszego od siebie i jest szczęśliwa.
– A nie uważacie, że to dziwne, żeby doktor z taką kasą nadal był sam?
– Nie. – Ucięła krótko mama, kładąc przede mną talerz. – A teraz jedz, bo taką wychudzoną cię nie zechce.
To był ostatni trening z dziewczynami przed świętami. Potem już tylko mecz następnego dnia i tygodniowa przerwa od bełchatowskiej hali. Od rana byłam w świetnym humorze, mimo iż wszystko mnie bolało i ledwo chodziłam. Weekendy w Warszawie były coraz bardziej męczące i czułam, że po sylwestrowej imprezie będę musiała wziąć wolne i w końcu odespać.
Jak zwykle byłam pierwsza. Lubiłam tę ciszę pomiędzy treningiem chłopaków a naszym. Włączyłam eksploatowaną codziennie od wielu dni piosenkę, do której zatańczył również mój ulubiony choreograf zza oceanu i spróbowałam odtworzyć ruchy jego partnerki. Potraktowałam to jako rozgrzewkę, dając z siebie wszystko, mimo iż czułam lekkie zakwasy.
– Pani Nina?– usłyszałam jakiś niepewny głosik zza moich pleców. – Możemy pogadać?
Zatrzymałam się, nie dowierzając swojemu słuchowi.
– Proszę pani? – powtórzył.
Odwróciłam się w stronę chłopaka, na oko piętnastoletniego, który, ubrany w wąskie dżinsy i brązową pilotkę, trząsł się nieco na linii boiska. Jego chłopięca uroda tak mnie rozczuliła, że nawet nie sponiewierałam go za dodanie mi dwudziestu lat.
– Tak, to ja. O co chodzi?
– Przysłał mnie tutaj pan Damian. Powiedział, że szuka pani partnera do tańca.
Moja mina była prawdopodobnie nietęga, bo młody dodał:
– Jeśli to już nieaktualne, to nie wiedziałem. Przepraszam.
Miałam już odpowiedzieć, że i owszem, nie potrzebuję żadnej łaski, ale zaciekawił mnie. Był taki młody. Damian nie przysłałby byle kogo. No i szczerze mówiąc, brakowało mi czasami pary. Nie wszystkie układy dało się zatańczyć w pojedynkę. I nie zawsze było warto.
– Ile ty masz lat?
– Osiemnaście. – odparł, dumnie prężąc pierś.
– A masz jakieś doświadczenie?
– Tańczyłem od piątego roku życia tańce towarzyskie, a dwa lata temu przerzuciłem się na hiphop.
– Ciekawa zmiana… – Uśmiechnęłam się pod nosem. Przed oczami miałam pięciolatka w błyszczącym kostiumie, wywijającego bioderkiem i puszczającego oczka do jury. – Coś poza tym? W sensie tańców nowoczesnych.
– Chodzę na lekcję do pana Damiana.
– No to może coś umiesz… – wymruczałam pod nosem i podeszłam do magnetofonu, żeby zmienić piosenkę. – Dałbyś radę coś zatańczyć do tego?
Włączyłam szybką, energiczną piosenkę Majora Lazera i wskazałam chłopakowi miejsce na parkiecie. Dopiero, gdy zrzucił kurtkę, uświadomiłam sobie, że nawet nie spytałam go o imię.
– Eee… Przepraszam, ale nie spytałam, jak się nazywasz.
– Piotrek – odpowiedział prawie w locie, bo tuż przed wykonaniem imponującego salta.
Niektórzy tancerze sprawiają, że czas płynie wolniej nawet wtedy, gdy piosenka jest bardzo energiczna, inni przyspieszają do maksimum i nawet siedzącym widzom serce bije szybciej. Piotrek zdecydowanie należał do tych drugich. Energia go wręcz rozpierała i z piosenki, która kojarzyła się wyłącznie z kręcącymi dużymi tyłkami dziewczynami powstał wyjątkowy, energetyczny pokaz siły i męskości. Tańczył hiphop od dwóch lat, a wyglądał, jakby od urodzenia nie robił nic innego. Jednak było w nim też coś innego. Prawie nieuchwytnego. Dusza rockandrollowca. Podobało mi się to wszystko, nawet bardzo.
Jednak zanim zdążyłam go pochwalić, dopadły mnie wątpliwości, czy to w ogóle ma sens. Chłopak był prawie sześć lat ode mnie młodszy. Miał inne priorytety. Tańczył cudownie, zdecydowanie lepiej ode mnie i gdyby tylko to zauważył, od razu uciekłby szukać szczęścia dalej. Nie potrzebował mnie. Jego ruchy były idealnie wykończone, technika godna pozazdroszczenia. Nie chciałam, żeby znowu mnie ktoś zostawiał.
– Nie masz partnerki?
– Nie, odkąd skończyłem z tańcem towarzyskim.
Do sali weszły dziewczyny, jednak trzymały się z dala, czekając, aż je zawołam. Piotrek nie bardzo się nimi przejął. Większość facetów śliniłaby się na ich widok, ale on nawet się nie oglądał i cały czas skupiony na mnie, odpowiadał na pytania.
– A dlaczego chciałbyś ze mną tańczyć?
– Widziałem pani, profil na youtubie. Podoba mi się ten styl i też chciałbym robić karierę w showbiznesie.
– Y… Po pierwsze, Nina. Po drugie, jaka tam kariera. Po trzecie, byłbyś w stanie tańczyć jazz? Ostatnio zmierzam w tym kierunku.
– Jasne, podobało mi się szczególnie…
– Ok. – Przerwałam mu w pół zdania. Dziewczyny już przebierały nogami a ja i tak nie miałam teraz do tego głowy. – Pomyślę nad tym. Zostaw mi swój numer, oddzwonię.
– Damian mówił, że tak odpowiesz – odrzekł z przekąsem. Widać, że Damian nieźle go przygotował. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, po czym rzuciłam okiem na moje dziewczyny. Udawały, że nie podsłuchują, ale z daleka było widać jak naprężają uszy, żeby nie przegapić nawet jednego słowa.
– Nie, naprawdę oddzwonię. Masz świadków.
Irena prychnęła jak kotka, a reszta starała się zachować powagę. Uśmiechnęłam się do niego i wskazałam mu wyjście.
– Chodź, odprowadzę cię. A wy się rozgrzewajcie! – dodałam, kierując wzrok w stronę opartych o ścianę dziewczyn.
Chłopak zarzucił kurtkę na jedno ramię jak rasowy model i pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Chyba nie miał nawet zamiaru więcej patrzeć mi w oczy, więc złapałam go za ramię i przytrzymałam lekko.
– Ej, jesteś świetny, po prostu mam teraz bardzo dużo zajęć i dopiero po sylwestrze moglibyśmy zacząć myśleć o treningach. Ale nawet wtedy nie mogę ci obiecać, że znajdzie się dla nas etat w „showbiznesie”…
– Spoko, wystarczy, że pojawię się w kilku filmikach na Youtube’ie. A to moja wizytówka. – Wyciągnął w moją stronę kartonik ze swoim nazwiskiem i numerem telefonu, a następnie ubrał kurtkę i okulary przeciwsłoneczne.
– Zadzwoń, jak będziesz gotowa.
– E… Ok. Pa.
Nie odpowiedział, tylko skinął mi głową i ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Nieźle mnie Damian urządził. Czułam, że to nie ja będę szefem na treningach, ale na razie musiałam przygotować się na lawinę pytań dziewczyn. I wytrzymać jakoś do końca treningu, bo od tych wrażeń głowa pękała mi, jakby ktoś chciał ją rozbić młotkiem od środka.
Wiedziałam, że będzie ciężko, ale gdy obudziłam się w samochodzie na tylnym siedzeniu, z głową na kolanach Kłosa, totalnie mnie zamurowało i odjęło mi mowę. Byłam w stanie jedynie rozglądać się, bo nie miałam siły, żeby się ruszyć.
– Obudziła się – powiedział prawie szeptem. Miałam znowu zamknąć oczy, ale ciekawość zwyciężyła i nim znowu zasłabłam zobaczyłam, że Wrona jest kierowcą, a obok niego na siedzeniu pasażera jest Irena.
– Powinniśmy wezwać pogotowie – szepnęła spanikowana i rzuciła na mnie okiem. – A co jeśli ma krwiaka, po tym jak walnęła głową o parkiet? Jak umrze to będzie na nas.
– Nie umrze – odpowiedział ze spokojem Kłos, zakładając mi włosy za ucho.
– Andrzej, nie goń tak, bo się rozbijemy – panikowała dalej cheerleaderka.
– Irka, skończ.
Siatkarz zaparkował przy samym wejściu i gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, zaczął robić raban i wzywać wszystkich lekarzy, którzy byli w tym szpitalu. Ktoś przyszedł, ktoś coś powiedział, próbowałam otworzyć oczy, ale były jak z ołowiu.
Drugi raz obudziłam się w szpitalnym pokoju. Był tak samo brzydki jak ten, w którym leżała mama. Z tym, że tutaj było więcej łóżek. No i nie siedziałam na fotelu obok jednego z nich jak zazwyczaj, ale z perspektywy chorego, skryta pod cienką kołdrą, z czymś pikającym tuż nad uchem, i przyklejonym do ręki kablem, gapiłam się w sufit. Dość nierówno pomalowany.
– Cześć, Nina.
Po mojej prawej, na taborecie, siedział Artur. Zgarbiony nad moim łóżkiem, trzymał mnie za rękę i nie odrywał ode mnie wzroku.
– Co się stało? – spytałam nieswoim, zachrypniętym głosem. Dopiero łapałam ostrość i powoli zauważałam kolejne elementy. To, że byliśmy sami w tym wielkim pokoju. Że tuż obok na stoliku leżało pudełko moich ulubionych czekoladek. Że za oknem było już ciemno.
– Zasłabłaś na treningu. Mało jesz, mało śpisz, dużo ćwiczysz… – wyliczał Artur, poważnym głosem. Takim samym, jakim tłumaczył chorym na raka, co ich czeka.
– Ale… – Rozejrzałam się po sali jeszcze raz. – Nie mam raka, prawda?
– Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczył z uśmiechem, jakby zwracał się do dziecka. Nic a nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania. Dobrotliwy uśmiech, ciepłe dłonie i skupiony, nieco onieśmielający wzrok.
– To skąd ty się tu wziąłeś?
– Przywieźli cię tu twoi koledzy, a ja akurat wychodziłem ze szpitala… Spokojnie, nie masz raka. Ale anemie już tak.
– E… – Byłam jednocześnie zaskoczona i zawstydzona. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, że się odchudzam. Nie zrozumieliby.
– Musisz trochę o siebie zadbać. I uprzedzam pytanie, twoi rodzice jeszcze nie wiedzą, ale za to brat kręci się gdzieś na korytarzu. Zawołam go.
Doktor wstał, poprawił fartuch i już podchodził do drzwi, gdy uświadomiłam sobie sens jego słów.
– Artur…
– Tak? – zatrzymał się w pół kroku. Jego spojrzenie było hipnotyzujące.
– Dziękuję, za rodziców. I przepraszam, że ostatnio tak się zachowałam…
Mężczyzna uśmiechnął się i wrócił z powrotem na taboret obok mojego łóżka.
– Wiesz, miałem do ciebie zadzwonić, ale nie mogłem się zebrać na odwagę, po tym ostatnim razie…
– Przepraszam – wyszeptałam zawstydzona. Artur nie był taki zły. Może wcale nie był taki jak inni faceci? To ja odpychałam każdego, kto był dla mnie miły.
– W porządku. – Chciał ująć moją dłoń, ale powstrzymał się w ostatniej chwili i oparł ją o stelaż łóżka. Nieco zawstydzony swoim zachowaniem, odchrząknął. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się zebrać na odwagę. W końcu, po dłuższej chwili wpatrywania się w moją dłoń, zadał to pytanie: – Chciałabyś pójść ze mną na bal sylwestrowy?